Strony

niedziela, 9 września 2012

Ateista c.d

Dzieciak popatrzył na mnie podejrzanie, trudno każdemu czasem dzieją się podobne rzeczy. Usiłuję wstać z miejsca i ruszyć w stronę domu. Jaki trudny jest to manewr. Kombinujesz podciągnąć się na rekach ale jakoś się nie składają do pomocy, własne ciało sprawia mi więcej problemów niż korzyści. Popierdolony jest ten świat. Dzieciak dalej wlepia we mnie duracki wzrok. Co ja eksponat jakiś, że się ciągle gapi.
- Zjeżdżaj – nakazałem, a małolat posłusznie dał nogę. Jakoś wgramoliłem się do chaty. Już tu byli, szybko ich przywiało z cmentarza, nawet wiem czemu, przecie nie mogą pozwolić by ich własny syn wyczyścił mieszkanie.
Matka siedziała w swoim ulubionym kącie w kuchni, gdzie się człowiek nie obejrzał pełno kotów, miała pierdolca na ich punkcie. Sierściuchy zastępowały jej mało udane przecież dzieci. Jestem jaki jestem, sam siebie nie zrobiłem. Założę się o wszystkie dragi tego świata, że gdy tak niknęła w tym swoim zakamarku, nawiedzały ją durnowate myśli. Pewnie sama do siebie zaczęłaby gadać, gdyby tylko nikogo nie było. Zabawnie wygląda w czarnej bluzce, zupełnie tak jakby nigdy na oczy nie widziała innego koloru. Ta kobieta jest uosobieniem wszystkiego, Misz-masz w ludzkiej postaci. Jedna osoba i tyle ról. Matka, pedagog, kurator, ciekawe jakie wcielenie jeszcze wymyśli. Jest i ojciec, popatrzcie na nich. Czego tu się kurwa spodziewać. Czasem myślę, że on się jej boi. Z tym swoim przepraszającym wyrazem twarzy, wcale mnie nie dziwi, że gdy tylko nadarzy się okazja ucieka z domu. Moja wspaniała rodzinka. Szczęśliwy obrazek, tylko fotkę im cyknąć i pokazać światu jak pięknie można się nie odzywać. Towarzystwo wzajemnej ignorancji. Nie wytrzymam tego, parskam śmiechem opluwając prawie, tę kobietę zwaną matką.
- Co synuś, oczka już się błyszczą, widzę szczęśliwy jesteś? – Uwielbiam te jej zaczepki, zaraz coś niby przypadkiem wspomni o zmęczeniu, o jej własnym wypalaniu, o tych wszystkich wspaniałościach, które ją ominęły. – Jeden dzień nie umiesz sobie odpuścić, słaby jesteś. – Wycedziła.
- No słaby syn z silnej matki – odszczeknąłem. – Tak bywa w przyrodzie. – Pokiwała głową i z niemniejszym wyrzutem niż na mnie spojrzała na ojca.
- Odezwałbyś się – pouczyła. Ojciec nie zareagował, stał dalej podpierając stół, na który wskoczył sprytnie czarno-biały kociak. Dobrze, że te biedne żyjątka nie rozumieją tekstów matki. – Nigdy nic nie powiesz – suszyła biednemu ojcu głowę. – Zawsze wszystko spada na mnie, Błażej potrzebuje ojca.
O ja pierdolę, myślałem, ze padnę trupem. – Błazej potrzebuje ojca – powtórzyłem za nią. – Masz rację, Błażej ma dziesięć lat. Dobrze, że sobie przypomniałaś, że Błażej w ogóle czegoś potrzebuje. Przypomnę ci tylko, mam na imię Błażej i jeśli umiem kurwa liczyć to za miesiąc skończę dwadzieścia dwa. Czaisz? Bankowo potrzebuję mamusi i tatusia. – Puknąłem się w głowę tak intensywnie, że słychać było w całej kuchni. – Nie wyjeżdżaj z tą swoją martyrologią, proszę cię, nudzisz kobieto. Wiesz, najlepiej będzie jak weźmiesz te swoje papierki i zajmiesz się, tym co kochasz. Popisz sobie trochę planów zajęć dla tych wszystkich czubków, albo weź się za następną pracę naukową, na temat niewydolności wychowawczej, albo narkomanii, albo najlepiej jednym i drugim, tylko skończ już biadolić. – Machnąłem ręką i już miałem wyjść, kiedy usłyszałem głos ojca. To dopiero było zaskoczenie. Facet pierwszy raz się wciął w dyskusję, pewnie chciał coś wydębić od matki.
- Jak Boga kocham Błażej, posłuchaj, dość tego, musisz coś zrobić ze swoim życiem. – To ci jazda, on mówi o zmianie życia, czy się przesłyszałem.
- Ty mi tu nie wyjeżdżaj z demagogią. Bogiem mnie straszysz? – Zapytałem.
- Nie straszę, tylko usiłuję z tobą porozmawiać. Chłopie myślę, że powinieneś trafić do ośrodka.
- Ha, ha, ha – Uwielbiam ich poczucie humoru. – Następnego? Jaja sobie robisz? Poczekaj, który to już miałby być…dziewiąty prawda mamo? – Nie odpowiedziała, ale sposób w jaki odrzuciła włosy wyrażał całą jej złość lepiej niż jakiekolwiek słowa. Tak mi się przynajmniej zdawało. Przyglądnąłem się uważniej i wtedy dopiero doszło do mnie, że to wcale nie była złość. Matka była smutna, pewnie właśnie w tej chwili odpływała w swoich o mnie wspomnieniach. Nawet mnie to ucieszyło, pierwszy raz chyba widziałem ją w takim stanie, albo po raz pierwszy miałem świadomość, że taką właśnie ją widzę. To dopiero był widok, w tej jednej małej chwili poczułem jedność z kobietą, która nazywała siebie moją matką, a ja z grzeczności nigdy temu nie zaprzeczyłem. Tak czy inaczej teraz mogła wcielić się we mnie, ciekawe czy było jej dobrze z dala od tej ciasnej celi, jaką było jej własne ciało. Odfrunąć i znaleźć się ponad tym wszystkim, poszybować i cholera przez chwilę poczuć się wolnym i nieważne, że dla niej to była chwilowa niemoc, dla mnie zaś całe życie.
- Musisz Błażej – wyrwał się ojciec. – Ta jego nadgorliwość, zawsze wypalał coś w najmniej odpowiednim momencie, czy on nie zauważył, że w tym domu nikt go nie słucha. Od lat był tylko figurantem, takim sobie złem koniecznym pałętającym się od czasu do czasu po korytarzach. W zasadzie przypominał mi ducha, istna zjawa majacząca się w snach znudzonych domowników. Pierdzielić to wszystko, co to kurwa za rzeźnia, czy tylko ja jestem tu normalny.
- Nic nie muszę, nawet nie chcę i co więcej możecie mi naskoczyć.
- Wykończysz się w takim tempie – matka wyrwała się z letargu, szkoda, zaczynałem ją lubić.
– I co z tego? – Zapytałem, choć dobrze znałem odpowiedź. – Luźniej się tu zrobi beze mnie, jednego mniej z drzewa.
-Boże, ja nie wiem jak do ciebie mówić – dodała i spojrzała w okno, jakby za nim stała cała armia gotowa ruszyć jej z pomocą.
- A co to macie jakiś zastój w doborze słownictwa. Tylko Boze i Boże. Kto to ten wasz Bóg. Ateista jestem i nie kumam tych rzeczy.
- Uspokój się, nie tak cię wychowałam! – Znów zaczynała się nakręcać.
- Problem w tym, że w ogóle mnie nie wychowywałaś. Z wami się nie da żyć, gadać się nie da nawet, ludzie wyście się z choinki urwali, czy z jakiejś tolkienowskiej bajki wyskoczyliście. Sory ale nie chce mi się was słuchać.
- W takim razie opuść ten dom – matka wytoczyła najcięższą artylerię.
- W dupę mnie pocałuj, mieszkam tu, pamiętasz, zameldowany jestem, możesz mi…- pokazałem jej środkowy palec i ruszyłem w poszukiwaniu spokoju. Coś tam mamrotali za mną, nie byli jednak w stanie wzbudzic we mnie ciekawości.