Strony

czwartek, 3 listopada 2011

Ateistą jestem


Tak, założę się, że już tu jest, cichaczem skrada się w nadziei pewnie na nieodgadnięcie jej zamiarów. Moja strażnica moralności, moja walcząca pokonana, zaskoczę ją, zapomniała chyba, że jej własny syn cierpi na brak potrzeby spania. Poprawiam poduszkę i oczekuję wejścia. Podsuwam się do pozycji siedzącej i zastanawiam się jaki teraz wyimaginowany powód usłyszę. Jest, jest, ledwie powstrzymuję wybuch śmiechu. Delikatne skrzypniecie drzwi i czarna burza włosów, wyłania się zza futryny, zabawnie wygląda, jak szpicel, taki pies tropiący.
- Czego chcesz? - Patrze na jej wyraz twarzy, moja matka zbladła.
- Szukam dokumentów stowarzyszenia - rzuciła i już zupełnie normalnie weszła do pokoju. Podeszła do mojego biurka i szarpnęła szufladę, podrzuciła kilka szpargałów, zakręciła się, a zaraz potem stanęła bez ruchu.
- Znalazłaś? - Rozbawiła mnie jej nieudolność pozowania. - A tak normalnie to czego chcesz? - Powtórzyłem pytanie, przecież wiedziała doskonale, że nie ze mną te numery.
- Już ci powiedziałam.
- Jakie kurwa papiery?! U mnie w pokoju jakieś śmieci? Wyjdź mi stąd.
Odwróciła głowę, wyobrażam sobie jak się poczuła, zdemaskowana. Matka, moja biedna matka. Całe życie ratuje innych, zaraz pewnie rozpocznie to swoje kurewskie przemówienie. Ona nie chce na to patrzeć, jej syn się stacza. Jak ona to zawsze mówi...Potrzebujesz pomocy, a ja tu jestem właśnie po to
Jednej rzeczy nie przewidziała, można pomóc komuś kto cierpi, komu jest źle, kiedy ona zrozumie, że ja nie potrzebuję niczyjej pomocy. Mi jest dobrze, super, jestem jebanym szczęściarzem, niby z jakiego powodu uznała, że potrzeba mi jej ratunku, co ja kurwa topielec jestem?
Ta stojąca wciąż w miejscu kobieta, zaskakuje mnie coraz bardziej. Nic nie mówi. Cicho, cicho ona myśli, dam sobie łapy uciąć, że tym razem zmieni strategię.
- Jakiejś roboty byś sobie poszukał - przemówiła, jak Boga kocham, przemówiła.
Bóg - istota niematerialna, ciekawe dlaczego wymyślili mu taką nazwę? Bóg...jaki kurwa Bóg, wirujące mikrocząsteczki, czy niezidentyfikowany patos? Żal mi tych wszystkich wierzących niepraktykujących, albo niewierzących praktykujących. Ateista jestem, gdybym nie miał matki może sam bym w niego wierzył
- Czarek, mówię do ciebie...
- No wiem, wiem. Całe życie, nie robisz nic innego. Roboty mam szukać? A ty wiesz, że dla niektórych to są rzeczy ważniejsze niż kasa? Takie coś jak idea, słyszałaś o ty w ogóle. - No tego się nie spodziewałem, jak chomik wypychała policzki. Pewnie samo słowo pieniądze dostarczało jej chęci do życia, mamona ludzie kochali dla niej zabijali, ale nie ja. Mam wyjebane na cały ich ten materializm. Brzydzę się ich sprzedajną wizją życia.
- No nie wytrzymam, idealista się znalazł. Skoro masz w dupie kasę to za co kupujesz prochy?!
- A to już widzisz nie moja wina, że ten kurewski świat zapędził się aż tak daleko.
- Żerujesz na mnie i mojej pracy, idź do tych twoich dilerów, niech ci sprzedadzą marychę, zapłacisz im swoimi hasełkami. Pasożycie. - Wściekła się, zaczynała krzyczeć. - Po jaką cholerę wynosisz wszystko z domu, skoro masz gdzieś kasę?!
- Nie nakręcaj się, masz za mało szmalu? Weź sobie kolejne zlecenie jak ci mało, ja nie narzekam. Jestem jaki jestem, takiego mnie urodziłaś, pamiętasz? Jestem twoją jemiołą, żyjemy w symbiozie mamuśku. - Roześmiałem się w końcu. No ona, moje drzewo - żywiciel, tak bardzo starała się ... własnie o co ona tak się starała? Ja pierdolę, nie wiem o co... Gdyby choć przez chwilę była taka jak jej babcia.
Kochałem moją prababcię, artystyczna dusza, ona zawsze rozumiała, co człowieka boli, a co cieszy. Zmarła biedaczka, a ja nie mogłem tego pojąć. Nie chciałem iść na ten pogrzeb, no ale jak, przecież kurwa wszyscy się zjechali, żeby opłakiwać biedaczkę, nawet jej nie znali.
To tylko trawka, wypaliłem skręta, musiałem jakoś się tam wbić. Tabun czarnuchów, obległ trumnę z pustym opakowaniem po prababci. Nie miałem pojęcia, że tak się będę nudził na tym pogrzebie. Przecież jej już kurwa nie było. Wróciłem do domu, ziomek załatwił amfę. Na blacie kuchennego regału zobaczyłem jakąś słuchawkę, nie mam pojęcia kto ją tam podrzucił. Nie pamiętam jak, ale znalazłem się na podwórku. Przyłożyłem słuchawkę do ziemi i wtedy usłyszałem ich wyraźnie. Takiego syna się doczekać, skaranie boskie. Nawet na pogrzeb nie mógł normalnie przyjść. Wstyd i hańba Pojebany naród, myśleli, że jak stoją dwie ulice dalej to ich nie usłyszę? Przycisnąłem mocniej słuchawkę i jakaś dziwnie miękka mi się zdała. Jakiś dzieciak przechodzący obok krzyknął do mnie: - Co pan robi z tym bananem? - Popatrzyłem na ziemię, na własną rękę, dłoń lepiła się od miąższu. Ja pierdolę, magia. Ktoś moją słuchawkę przemienił w banana

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz