piątek, 24 lutego 2012

Zaćmienie

Coś mnie wydarło brutalnie z tej pustej wędrówki. Dopiero teraz zauważam dawno rozmazany makijaż. Zadziwiające z jaką lekkością udawało mi się oszukiwać tak wiele osób. Tak, przecież niby jestem twórcą, więc fantazjowanie nie jest mi obce, ale żeby tworzyć zaraz zupełnie inny wymiar? Czy to aby nie przesada?
Moja twarz spogląda wprost w czarne smugi, beztrosko okalające wlepione w szybę nijakie oczy. Nie umiem zlokalizować w nich tego charakterystycznego zaciekawienia. Nic, zupełna otchłań. Wzrok kogoś pustego, albo puste spojrzenie - jak komu wygodniej. Nie chce mi się patrzeć na siebie.
Wszyscy uwierzyli, że to był wypadek.
To był wtorek, minęła szósta, gdyby nie kalendarz wiszący na ścianie, można by pomyśleć, że ta plucha za oknem to symptom jesieni. Grudzień był wyjątkowy tego roku. Zupełny brak śniegu. Tuż po siódmej wyszłam do pracy, zawsze rano szłam dość szybko. Zawsze, tylko nie tego dnia. Szarość obłapiała całe miasto, paskudne macki mglistego potwora wyzierały z pustych bram i zalanych podwórek. Rozglądałam się uważnie, coś mnie zastanawiało, niepokoiło, tylko jak odgadnąć co to takiego. Przeszłam cały park jak każdego ranka, jednak nie mijał mnie żaden człowiek. Wymarła cała mijająca mnie każdego dnia armia pędzących ze spuszczonymi głowami, tzw szczęśliwych etatowców. Nie zauważyłam nikogo. Zbliżałam się do najczęściej uczęszczanej ulicy w mieście, nadal nikogo nie widziałam. Przystanęłam przed przejściem dla pieszych i niedbale rzuciłam wzrokiem, raz w jedną, raz w drugą stronę. Pusto. Dwa pierwsze pasy, odruchowo popatrzałam w bok. To był najpiękniejszy widok, który jawił się oczom. Rozpryskujące się na tysiące drobnych smug światło, wcale nie raziło, raczej zapraszało by się zbliżyć, by usiłować zamknąć w dłoni choć jedną małą iskierkę. I to ciepło, jakże było mi wtedy zimno. Zaciekawiła mnie ta nieogarnięta poświata, już nie zmierzałam na drugą stronę, a rzuciłam się wprost w tę jasność. Nawet nie poczułam uderzenia. Wdzierało się we mnie światło, dając coś czego nie umiem nazwać, nie że wędrówka tunelem, na końcu którego błyśnie znikoma jasność. Ulica, półmrok i reflektory samochodu, wszystkiego byłam świadoma i tak bardzo chciałam te właśnie bijące we mnie błyszczące oczy, uwolnić od zbliżającej się do nich szarości. Były takie piękne, usiłowałam podnieść głowę, jednak ktoś przytrzymywał ją skutecznie.
- Proszę się nie ruszać - nieznany głos szeptał gdzieś blisko. Nie widziałam nic prócz tego światła po prawej stronie. Nie gasło, uparcie wlepiało się we mnie.Coś ciepłego spływało mi z włosów i nagle usłyszałam hałas. Najwyraźniej ludzie zaczynali się przekrzykiwać, czy nikt nie rozumiał jak dobrze jest mi tu gdzie jestem. Odgłosy stawały się coraz mniej wyraźne.
- Weszła prosto pod koła...
- Jak ćma.

Obudziłam się, tylko ja wcale nie chciałam się budzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz