Przebudził mnie krzyk syna. Stał przed moim łóżkiem i trząsł się biedaczek.
- Burza! Strasznie grzmi - wycedził zdenerwowany.
Cholera, też sobie porę wybrał, tak mi się smacznie spało. Podeszłam do okna, na zewnątrz ciemność przetykana gasnącymi i zapalającymi się na powrót światłami ulicznych latarniami. Blaszany parapet odbijał atakujące go ciężkie krople ulewnego deszczu. - No tak, zaczyna się jesień - powiedziałam cicho i szturchnęłam delikatnie Młodego. - Idź do łóżka, środek nocy - palnęłam, jakby on nie wiedział, że pora do spania.
- Przecież wiesz, że nie zasnę - odparł bliski płaczu.
Pokój rozbłysnął potężnym strumieniem światła, a szalejący za oknem wiatr dobijał się do brzęczących szyb. Młody odruchowo przycisnął dłonie do uszu. Spojrzałam kolejny raz w okno, zapłakane szklane tafle, uniemożliwiały baczną obserwację okolicy.Wycie wiatru demonicznie przenosiło się wzdłuż okien. Gałęzie stojącego w pobliżu klonu machały mi w szaleńczym tańcu i kolejna smuga błyskawic zapaliła się przed moimi oczami, kilka sekund, huk kolejny raz wywołał dźwięczne odgłosy drgających szyb.
- Mama! - zawołał młody. - Połóż się ze mną.
Nie byłam w stanie oderwać oczu od zalanych ulewnym deszczem okien, nasłuchiwałam kolejnych wietrznych symfonii nadchodzących chwilę po uderzeniach pioruna.
- Mama - szarpnął mnie za rąbek koszuli nocnej. - Co tak się gapisz, przecież to straszne?
- Yhmm - wydukałam i ruszyłam za synem.
- Mama, mama wyłącz wszystko z prądu...- wyszeptał drżącym głosem i wskoczył pod kołdrę.
Leniwie złapałam wtyczkę wiekowego telewizora i bez zbytniej dbałości pociągnęłam. Mój syn miętosił się pod przykryciem. Nie byłam w stanie oderwać oczu od okien. Rany, huczało niemiłosiernie, a ja niczym otumaniona czymś istota pchałam się do okien. Liście z impetem opuszczały chylące się w rozmaite strony zmęczone gałęzie.Czerń wdzierała się w smugi światła mrugające z każdą chwilą słabiej. Usiłowałam dostrzec niebo, gdziekolwiek było zjednało się całkowicie z mrokiem spowijającym miasto niczym tajemnicza mgła. I znów ta melodia lejącego się strugami deszczu, ciężkie krople nachalnie pchały się do obitego blachą parapetu. Zupełnie niespodziewanie w głowę wdarły się idiotyczne wyobrażenia, jakoby te właśnie drobinki przepełnione wodą, jedna za drugą dokonywały swojego żywota u stóp skąpanych w nich samych okien.
Puknęłam się odruchowo w głowę i przysiadłam na brzegu łóżka, na którym przed momentem miętosił się Młody. Ucichło, pierwszy raz usłyszałam ciszę, znów dopadło mnie to dziwne uczucie. - Milczenie, nie mogło wróżyć niczego dobrego. - Intuicja, czy cokolwiek to było, nie zawiodło mnie. Naraz zrobiło się tak jasno, jakby wielka ognista kula zawisła nad miastem, chyba nawet najmocniejsza żarówka nie oświetliłaby pokoju tak intensywnie, zaczęłam liczyć po cichutku - jeden, dwa. - Trzy już nie było, istna salwa przetoczyła się odbijając od zapakowanego w pobliżu auta. Autoalarm wył niemiłosiernie przeraźliwie, a wszystkie szyby w mieszkaniu ponownie brzęczały jak szturchnięta z impetem taca pełna szkła. Młody w jednej sekundzie zerwał się na równe nogi i zawył.
-Uuuu, się boję mama, słyszałaś to?
Pokiwałam tylko głową
- Ty się nie boisz wcale? - zapytał zdziwiony.
- Czego mam się bać? - Spojrzałam przytomnie na syna.
- No burzy, a czego.
- E tam burza, przecież to tylko babcia w niebie swoje łóżko ścieli. - Odpowiedziałam i ułożyłam się obok Młodego.
Uwielbiam burzę.
A coś więcej można?
OdpowiedzUsuńTo tylko taka etiuda nastrojowa. Juto będzie dalszy ciąg jak sądzę :)
OdpowiedzUsuń