czwartek, 8 września 2011

Powstaje nowy cykl "I zachowaj nas" a tu o nim właśnie


Jest wieczór, boję się podejść do okna, co jeśli znów zobaczę tego idiotę latającego wzdłuż ogrodu? Skradam się nieoświetlonym korytarzem do kuchni, po jakiego czorta tam lezę? Przecież do cholery muszę coś robić. Matka śpi spokojnie w swoim pokoju, tak jeszcze ma swój pokój. Zastanawiam się, czym właściwie jest rodzina. Mój umysł zaczyna mieć problem z ogarnięciem tych wszystkich powiązań. Stąpam, wydaje mi się cicho, matka zaczyna kręcić się w łóżku. Patrzę na nią i naraz myśl taka uderza mnie po zesztywniałym karku i wbija się w sam środek głowy, później przemieszcza się w górę i wreszcie lokuje w oczodołach. – Rany, jak to kurestwo boli – nie, nie będę już o tym myślał.
Czterdzieści dwie godziny bez snu, a może nie istnieje nic takiego jak sen. I znów ta myśl, gdzie byłbym tej nocy, gdyby nie matka? Wszystko tańczy we mnie, docieram do tej cholernej kuchni, wcale nie patrzę w stronę okna, a i tak go widzę. Przechadza się po podwórku, spokojnie spaceruje tam i z powrotem. Jak go dorwę, nogi z dupy powyrywam.
Ciemno, wszędzie strasznie ciemno. I tak go złapię. Otwieram okno i wyskakuję, szczęście, że mieszkamy na parterze. Frajer nic sobie z tego nie robi, nadal łazikuje koło domu, spojrzał na mnie, a ja nawet nie dostrzegłem jego twarzy. Nieźle się zakamuflował. Dorwałem go wreszcie przy szklarni, nawet nie próbował uciekać. Nadal nie jestem w stanie powiedzieć jak wygląda.
- Czego chcesz? – zapytałem, ale nie wyglądał na zaskoczonego, nawet nie odpowiedział, wzruszył tylko ramionami, dając do zrozumienia, że niczego nie chce. – Sam palisz? – Nie mogłem uwierzyć, że tak zwyczajnie wyjął skręta i wsadził sobie do ust.
- No. – Wreszcie coś odpowiedział. Usłyszałem czyjeś kroki, odwróciłem się i zobaczyłem matkę, chciałem zioma ostrzec, żeby lepiej wypierdalał, ale nim się obejrzałem nie było go.
- A ty, co łazisz po nocy? – zapytała rozbudzona mama.
- Spać nie mogę – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Do łóżka – jak zawsze wydała rozkaz i wróciła do domu. Gdybym tylko mógł jej powiedzieć, e tam, nie o jakieś debilskie gadanie mi idzie, gdyby ona mogła zrozumieć.
Jakie to wszystko zagmatwane. Boże, co ja kurwa gadam, ateista jestem. Tyle razy go prosiłem żeby mi pomógł i co? Nic. On nie gada z ćpunami. Nie wierzę w te wszystkie bajki, podania, legendy. Czy on jest? Spójrz na moją matkę i sam sobie odpowiedz. Jego niewysłowione dobro obdarowało ją synem narkomanem. Matka, moja biedna matka wróciła do łóżka. Wiele razy zastanawiałem się jak mogę tak bardzo ją kochać i nienawidzić jednocześnie. Nikt, do kurwy nędzy nie może być taki silny. Ona jest jak cała armia, zawsze w gotowości, na czas, na miejsce, na pewno.
Usiadłem w kuchni przy oknie, jest czwarta rano zaraz zacznie świtać, gość ze skrętem w ustach i niewidzialną twarzą zniknął. To już dwa i pół roku jestem w ciągu amfetaminowym. Dziś nic nie wezmę.
Nie mam siły obijać się po domu, uchylam drzwi od pierwszego na mej drodze pokoju, brat miętosi się w swoim barłogu, ten to jest dopiero szczęściarz. Tylko głowę przystawi do poduszki i już go ogarnia ta magiczna mgiełka, zaspane oczy zamrugają kilka razy i odpływa. Jak ja mu zazdroszczę. Cichutko zbliżam się do niego i patrzę jak miarowo oddycha. Wracam do kuchni, krew mnie zaleje za moment, co ja inny jestem, też tak chcę.
Tym razem patrzę prosto w okno, jak na złość nic już nie widzę. Coś mi łazi po głowie, obydwie ręce natychmiast posyłam na wygoloną prawie na zero łepetynę, szoruję, drapię, nic. Zegarek tyka niemiłosiernie głośno. Odsuwam go na bezpieczną odległość, może już nie będzie tak dudnił. Tyk, tyk, tyk, zapierdala co raz szybciej, nie wytrzymam, co to ma być?
Wyciągam rękę, chcę go tylko uciszyć, nie mam pojęcia jak to się stało, ale zamiast zegarka zwalam wszystko. Cukiernica z hukiem ląduje na podłodze, za nią małe spodki z ciastkami, brzęk, resztki rozsypują się po podłodze, jebany zegarek dalej tyka.
- Co ty wyprawiasz? – zapytała matka, przecierając zaspane oczy.
- Spadło – odpowiedziałem spokojnie i przykucnąłem, żeby pozbierać potłuczone talerzyki.
- Samo? – Nie mogła odpuścić.
Nie chciało mi się z nią gadać, nie powiedziałem, więc nic. Dalej kawałek, po kawałku zbierałem z podłogi . Spojrzałem przez ramię, a jakże wciąż stała nade mną. Ta kobieta nie da mi spokoju.
- Możesz stąd wyjść? – niby zapytałem, ale bardziej chodziło mi o to, żeby zniknęła czym prędzej.
Widziałem dokładnie jej minę, zamurowało ją. Przekrzywiła tylko tę swoją czarną, pofalowaną czuprynę i złośliwie popatrzyła, wreszcie po chwili oddaliła się.
- Uff – odetchnąłem z ulgą. – Jezu, nikt by nie wytrzymał w takim domu, co ja kurwa plotę, ateista jestem. Muszę oduczyć się tych odzywek.

1 komentarz:

  1. Zastanawiam się czy powinniśmy tego typu opowieści publikować? Czy wolno nam pokazywać ciemną stronę życia, czy też lepiej tworzyć fikcję i dać ludziom radość miast zadumy???

    OdpowiedzUsuń