Strony

niedziela, 2 października 2011

Szpitalny hol, jak na tę porę dnia świecił pustkami, panowała cisza. Nawet w salach chorych, wyjątkowo nie było słychać rozmów. Anka wolno zmierzała w kierunku izolatki, zawsze bała się tej chwili. Przecież nikt nie chce stanąć twarzą w twarz ze śmiercią, jednocześnie świadomość uparcie powtarzała, że tak samo jak ona nie wyobraża sobie kolejnego uczestnictwa w tym bolesnym momencie, pewnie babcia broni się przed odejściem w samotności. Westchnęła ciężko i uchyliła drzwi sali. Ze strachem spojrzała na, jak jej się zdawało śpiącą staruszkę, poczuła ulgę, gdy zaciśnięte powieki otworzyły się, a uniesiona z trudem ręka pomachała jej na powitanie. - Cześć babcia - zawołała Anka z niekłamaną radością i zbliżyła się do krewnej, by jak zawsze ucałować jej czoło. - Cześć - wyszeptała seniorka, zmęczonym głosem. - Śniadanie już było? - zagadnęła Anka gładząc zmierzwione prawie zupełnie białe włosy. - No, wszystko zjadłam - odrzekła babcia i rezolutnie potwierdziła skinieniem głowy. - To dobrze - Anka sięgnęła po stojące przy ścianie krzesło i przystawiła je blisko łóżka chorej. Babcia błądziła wzrokiem po ścianach, w pewnej chwili popatrzyła na Ankę ze smutkiem, a w niemal przezroczystych już oczach pojawiły się łzy, nie powiedziała jednak ani słowa, tylko pomarszczona dłoń uchwyciła białe, metalowe szczebelki szpitalnego łóżka i z olbrzymim skupieniem ściskała jeden po drugim. - Co się stało babciu? - Anka wstała z krzesła, kucnęła przy poręczy łóżka i uwolniła trzymające kurczowo poprzeczki palce. Złapała dłoń babci w swoją, drugą ręką przejechała po pomarszczonej skórze na grzbiecie dłoni. - Boli? - Nic mnie nie boli - odpowiedziała. Hałas rozległ się po całym korytarzu, brzęk talerzy uświadomił Ance, że właśnie roznoszone zostaje śniadanie. Babcia nie mogła więc zjeść go wcześniej. Wystawiła głowę zza drzwi, w jej kierunku zmierzała pielęgniarka z miseczką wypełnioną mało apetyczną papką. - O dobrze, że pani jest, mamy dziś niezły kocioł na oddziale. Nakarmi pani swoją babcię? - zapytała podając Ance danie. - Oczywiście - odrzekła. Postawiła miseczkę na szafce i łapiąc babcię pod ręce uniosła ją do pozycji półsiedzącej. - No babcia jemy śniadanko - uśmiechając się, dobrze wiedziała, że staruszka odbiera jej uśmiech jako wymuszoną przez okoliczności pozę. Musiała przecież jakoś się zachować, czy okazywanie smutku byłoby lepsze w tej chwili? - Nie chce mi się jeść, już jadłam - babcia zasłoniła ręką usta. - Musisz jeść - Anka spokojnie przekonywała krewną. - Babcia przecież chcesz iść do domu prawda? - zapytała bez przekonania. poczuła się w tym momencie jak pospolity oszust, jakim prawem wzbudza w staruszce nadzieję. Do jakiego domu? - pomyślała, przecież babcia dobrze wie, że nigdzie stąd nie wyjdzie. - Troszeczkę - seniorka przerwała rozmyślania swojego gościa. Kilka łyżek kleistej papki wywołało u chorej uczucie sytości, zdecydowanie odmówiła przyjęcia większej ilości pokarmu. Anka odniosła naczynie do szpitalnej kuchenki, a gdy ponownie znalazła się w sali babci, zaniemówiła na widok krewnej rozmawiającej ze ścianą. Kobieta wskazywała dłonią punkt tuż nad drzwiami i ledwie słyszalnym głosem tłumaczyła coś, chwilę później spojrzała przytomnie na żonę wnuka jakby chciała powiedzieć jej, że za chwilę wróci do rozmowy z nią jak tylko skończy rozpoczętą konwersację z kimś koga Anka dostrzec nie mogła. Spojrzenie chorej było bardzo świadome i oczekiwała aprobaty. - Kiedy po mnie przyjdziesz? - babcia najwidoczniej nie usłyszała odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie, bowiem nerwowo machnęła ręką i zwróciła się do Anki. - Krzysiek przyjdzie? - Tak babciu, przyjdzie jak ja wrócę do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz