Strony
▼
piątek, 7 października 2011
Zamiast wstępu
Czas – najwierniejszy świadek ludzkich historii, obiektywny obserwator upadków, sukcesów i degradacji wartości. Czas mój odwieczny wróg i troskliwy przyjaciel w jednej osobie. Ja – sama o sobie pisząca bez cienia nadziei, ja – niegdysiejsza matka dziwaka. Dziś wracam do pierwszej książki, w której tak bardzo starałam się oddać wszystkie zabłąkane myśli, wielorakie wątpliwości i niepojętą dla wielu obawę spędzającą wraz ze mną znakomitą część dotychczasowego życia. Tak, to ten właśnie strach stał się moim najwierniejszym towarzyszem, kalkomanią sumienia, zakładając, że takowe posiadam. Zgubiłam gdzieś w tej codziennej wędrówce siebie, przestałam wsłuchiwać się w myśli błądzące między wzajemnymi oskarżeniami. Zapomniałam, co tak naprawdę jest dla mnie priorytetem. W zasadzie mogłabym rzec:"nic się nie zmieniło" wciąż odpoczywam w przerwach, nadal wbijam się niczym zmęczony kocur w stary, bujany fotel i nasłuchuję krzyku własnego dziecka. W dalszym ciągu boję się tego słowa, które jeszcze pada z ust Kamila, choć z mniejszą niż wówczas częstotliwością. Jednak jest jeszcze coś, co trudno określić jednym zdaniem. Jest wyczerpanie, znużenie, jest nadzieja i rozczarowanie, wreszcie pragnienie spokojnego odpoczynku i lęk przed nagłym odejściem. I to, co najbardziej odziera ze złudzeń, pozbawia energii i wyniszcza ze zdwojoną siłą - poczucie klęski, brak wiary w siebie, samotność i zmanipulowanie. Dążysz do doskonałości, pragniesz stworzyć swojej rodzinie bezpieczny dom, chcesz mieć świadomość, że Twoje dzieci mają swój własny, niezagrożony przez nikogo azyl, tymczasem budzisz się pewnego dnia i dociera do ciebie, że to miejsce, o które z należytą dbałością troszczysz się wraz z rozpoczęciem każdego dnia, to zwykłe pobojowisko, ruina, na którą żadne z was niczym sobie nie zasłużyło. Spada na ciebie z wielkim hukiem i bije bezlitośnie po twarzy świadomość osobistej porażki. Jesteś nikim - dźwięczy kolejny raz w uszach i na nic się zdają próby zagłuszenia. Podchodzę do okna - tamci ludzie po drugiej stronie szyby, zdaje się nie mają tego typu dylematów. - Cholera, skąd w nich tyle spokoju? - pytam siebie nie pierwszy raz. Moja porażka wzięła się pewnie ze zbyt dużego "chciejstwa", nie przyszło mi nigdy do głowy, że nie można mieć wszystkiego. Ja miałam dzieci i to one powinny stać się kwintesencją mojego życia, ja pewnego dnia doszłam do wniosku, ze to zbyt wątły stan posiadania. Ja chciałam uszczęśliwić wszystkich na siłę i zagłaskałam jednak tego kotka, nieważne, co mną kierowało, nieistotne przecież w jakim celu owego czułego głaskania się dopuściłam, liczy się efekt końcowy, a to biedne stworzonko bez ruchu leży na mich kolanach. Moje dzieci miały mieć dom, kochającą matkę i troskliwego ojca, mój autystyczny syn w dwójnasób zasługiwał na tę właśnie normalność, której nigdy nie umiałam mu zapewnić. Moje dzieci, za sprawą matczynej nieudolności i braku zdolności przewidywania, choć pewnie w tym miejscu należałoby napisać pospolitej głupoty, zyskały zamiast prawdziwego domu, arenę, na której odbywały się walki bez żadnych zasad. Tak, te właśnie dzieci, o których bezpieczeństwo walczyłam nie szczędząc sił, dostały ode mnie w pakiecie promocyjnym miejsca w pierwszych rzędach i stały się obserwatorami dzikich starć pomiędzy tak zwanymi rodzicami. Moje dzieci nie pytały, o zabawki, o wspólne spacery, czy choćby o bajki oglądane w telewizji, moje kochane dzieci pytały tylko :"mamo dlaczego na to pozwalasz? Mamo dlaczego on tak do ciebie mówi?" A ja, cóż nigdy nie udzieliłam im prostej odpowiedzi. Wracam więc dziś do tamtych zdarzeń, by odszukać siebie, może gdzieś pomiędzy kartkami własnej opowieści odnajdę i rozszyfruję zagadkę mojej nieporadności. Za sobą mam sześć lat rozmaitych doświadczeń, Kamil uczeń pierwszej klasy gimnazjum, Marta - pierwsza technikum i maluchy druga klasa szkoły podstawowej. Sukces jeśli jakiś był w naszym życiu, to udana socjalizacja Kamila. Mój autystyczny syn spotyka się z kolegami, samodzielnie robi zakupy, nauczył się rozmawiać z ludźmi bez unikania kontaktu wzrokowego. Kamil sam o sobie mówi - wyrastam z tego autyzmu. I nie ważne, że wciąż nie potrafi wiązać butów, nie nauczył się też jeździć na rowerze, i nadal zapomina, że nie wolno przerywać innym, mój "inny" syn z pewnością poradzi sobie kiedyś beze mnie. Czy wolno mi poczytywać to za niewątpliwe osiągnięcie, osobiście uważam, że mam powód do dumy. Jest jeszcze jedna rzecz, którą poczytuję za akt łaski, w pełnym tego słowa znaczeniu, wygrana walka z chorobą Marty, chorobą, której w zasadzie ja - matka nie zauważyłam. Mimo to dane nam było przejść przez nią obronną ręką. Porażka, wciąż uwiera mnie bardzo dotkliwie. Małżeństwo, z którym wiązałam tak wielkie nadzieje umarło śmiercią gwałtowną i nie do końca naturalną. Poległo na brutalnym polu bitwy, nie szczędząc nawet dzieci. Moje małżeństwo stało się źródłem cierpienia, wstydu i poczucia bezsilności, zamieniło się w klatkę, z której nie mogłam się wydostać, więzienie zniewalające z czasem nie tylko mnie ale i wszystkich domowników. W tej części mojej opowieści postaram się ukazać malutkie osiągnięcia i olbrzymie upadki. "Jestem matką dziwaka? - Nie, jestem dziwaczną matką!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz