czwartek, 16 stycznia 2020

Straszyciel

Małymi kroczkami zbliża się dzień rozprawy w Sądzie Pracy. Część z Was już wie, że zostałam zwolniona z pracy właściwie dlatego, że odezwał się mój kręgosłup - to tak w wielkim skrócie. Oczywiście czuję się niesamowicie skrzywdzona, wręcz oszukana, tyle tylko, że mój ekspracodawca czuje dokładnie to samo. Otóż tak. Zatrudniono mnie ze skierowania przez miejscowy Urząd Pracy na stanowisko pracownika biurowego, w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej okazało się, że do moich obowiązków będzie też należało sprzątanie gabinetów, jednak szef podkreślał, owo sprzątanie tylko od czasu do czasu. Moim głównym zajęciem miały być sprawy biurowe. Sprawa wydawała mi się jasna i klarowna, nie widziałam powodu dla którego propozycja pracy miałaby być niekorzystna. Już pierwszego dnia pracy okazało się, że właściwie nie ma żadnej pracy biurowej. Zaprowadzono mnie do pomieszczenia gospodarczego dla sprzątaczek i poinstruowano co i jak należy sprzątać. Trochę się zdziwiłam, kierowniczka jednak uspokoiła mnie, ro miało być jedynie tymczasowe zajęcie, podobno szykowano dla mnie miejsce i oczekiwano na instalację nowego oprogramowanie, na którym miałam pracować. Mijały miesiące, a moja praca polegała w sumie tylko na ciężkiej harówce, jedynie raz w miesiącu pozwolono mi rejestrować pacjentów i rozliczać wizyty. Poza tym tylko praca fizyczna, zaczęąm podupadać na zdrowiu, głównie dokuczał mi kręgosłup, trzeba dodać, że wszystko okazało się jedną wielką ściemą, Nawet owo czasowe sprzątanie nie było moim jedynym zajęciem. Obowiązki wciąż się rozrastały, do gabinetów dołożono pokoje hostelowe, a nawet prywatne pomieszczenia szefa. Różne dziwne zajęcia musiałam wykonywać łącznie z myciem ścian nad grzejnikami, które były zwyczajnie zakurzone i nieważne jak marny efekt dawało szorowanie szmatą, ważne by nie odmówić wykonania polecenia. Fizycznie nie dawałam rady, nie można było odpocząć, bo szef "nie płacił za siedzenie" także nawet pięć minut przed końcem pracy nie należało bezczynnie tkwić w miejscu. Właściwie nie było miesiąca bym nie lądowała na zwolnieniu, a to najczęściej z powodu przeciążenia mięśni, czy drobnych urazów, ale i praca siłowa, więc nie było w tym nic dziwnego, zwłaszcza jeśli nie ma się badań lekarskich kwalifikujących do tego rodzaju pracy. Ja miałam świadectwo medyczne dopuszczające mnie do pracy biurowej, nie fizycznej.
Wreszcie po około pół roku dostałam polecenie służbowe nakazujące transport ciężkich stołów w asyście drugiej z pracownic, no i stało się, zwyczajnie "siadłam". Po zdjęciu RTG okazało się, że najprawdopodobniej wypadł mi dysk. Badanie za badaniem, zwolnienia przedłużane co tydzień lub dwa i oczekiwanie na konsultację u specjalistów w ramach umowy z NFZ. Kto przechodził ten wie. Po mniej więcej dwóch miesiącach miałam dość, portfel pusty, zatem postanowiłam wrócić do pracy. Wizyt u specjalistów i tak się nie doczekałam (kolejki), a siedzieć, by siedzieć żadna przyjemność. Miałam tylko cichą nadzieje, że mój szef w końcu da mi takie zajęcie, do jakiego mnie zatrudnił. Pamiętam jak dziś. L4 kończyło się na środzie, skontaktowałam się więc z moją kierowniczką - jak wiele razy wcześniej - i poinformowałam ją, że więcej nie idę na zwolnienie, profilaktycznie do końca tygodnia wezmę urlop, a od poniedziałku wracam do pracy. Następnego dnia odebrałam telefon od przełożonej informujący o konieczności przeprowadzenia badań dopuszczających mnie na powrót do pracy, według wytycznych skierowanie miałam odebrać w pierwszym dniu po zgłoszeniu do pracy. Tak też zrobiłam. Według wcześniejszych ustaleń w poniedziałek wstawiłam się w pracy i po złożeniu wniosku urlopowego na dwa dni poprzedzające mój powrót, udałam się do gabinetu medycyny pracy. Nie byłam specjalnie zaskoczona, kiedy lekarz po analizie wyników orzekł, że absolutnym przeciwwskazaniem jest praca fizyczna. We mnie zaś ożyła nadzieja, że wreszcie zacznę pracować na stanowisku na jakie mnie skierowano. Pomyliłam się, po powrocie okazało się, że nie ma pomysłu co ze mną zrobić. Kierowniczka podpowiedziała więc, bym szła dalej na chorobowe, a szef zdecyduje co dalej. Tak też się stało. Zdecydował. Zwolnił mnie dyscyplinarnie, za porzucenie pracy. Jego zdaniem te dwa dni urlopu były nieusprawiedliwioną nieobecnością.
Wkrótce czeka mnie rozprawa sądowa, szanse pewnie mam niewielkie. On wysoko postawiony miejski lekarz, ja w zasadzie "nikt". Czas pokaże czym jest ta nasza sprawiedliwość i czy aby można ją znaleźć w sądzie właśnie.
Tym razem nie będzie obrazu, bo musiałby to być jakiś upiorny wycinek moich czarnych myśli.

środa, 15 stycznia 2020

Australia, no tak wszyscy współczujemy,biedne zwierzęta, ludzie tracący wszystko. Człowiek to największy wróg natury. Niby jesteśmy tacy wyedukowani, tacy eko. Płaczemy, współczujemy kiedy innych dotyka kataklizm, ale czy czasem nie afiszujemy się naszą empatia jedynie publicznie? Nasze małe obejścia, czy są przez nas wspierane? Chętnie zamieszczamy posty nawołujące do wspierania rozmaitych akcji charytatywnych, ale czy sami jesteśmy w stanie coś z siebie dać? Kiedyś zupełnie przypadkiem usłyszałam rozmowę kilku pań, każda z nich bardzo deklarowała miłość do zwierząt, jedna wciąż donosiła różnym służbom na sąsiadkę, której pies namiętnie obszczekiwał listonosza, druga swojego psa oddała obcym ludziom, bo śmiał jej uciekać z domu. Taka jest nasza prawdziwa natura, jedno mówimy, a zupełnie co innego robimy. Zabawne jest to, że każde nasze nieodpowiednie zachowanie potrafimy wytłumaczyć samymi szlachetnymi pobudkami.
Australia płonie, bo jacyś ludzie w dużej mierze do pożarów się przyczynili i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że równie namiętnie teraz uczestniczą w akcjach gaśniczych.
Obraz poniżej też płonie.

Piękna i bestia

To dziwny obraz, sama przyznaję, ale myślę, że on właściwie przedstawia każdego z nas. Mnie i Ciebie. Któż z nas od czasu do czasu nie staje się Piękną kuszoną przez Bestię. Nie mylcie jednak proszę mojej pracy z treścią popularnej baśni, gdzie Bestia okazuję się wcale nie być potworem. Człowiek składa się według mnie z takiej samej liczby strachów, co przyjemnych wspomnień.
Dążenie do celu, pogoń za marzeniami, które być może nigdy się nie spełnią, albo ich sięgnięcie spowoduje samospalenie. Warto w każdym momencie swojego życia zadać pytanie, czego chcemy i co ma dla nas największe znaczenie.
Ja, właśnie ja, gdzie są moje pragnienia, czy w tym zielonym lesie, czy może w znaczącej bieli baletnicy?
Witam wszystkich w kolejnej odsłonie bloga. Od dziś zmienia się treść i forma. Ten blog ma odtąd szczególne zadanie. Malowanie obrazów jest tylko, a może aż odzwierciedleniem tego, co w duszy gra, a jakiego rodzaju jest to muzyka? Postaram się Wam przybliżyć moje życie, mój bunt, moją złość, także radość, nadzieję, czy wreszcie utopię. Ci z Was, którzy już wcześniej bywali moimi gośćmi tu właśnie wiedzą, że nigdy się nie poddaję, że nie ma chyba takiej przeciwności, która mogłaby mnie dobić. Tak więc zaczynajmy podróż przez czas. Przez życie niespełnionego artysty, który tak właściwie nigdy nie wiedział czego chce, ani czego oczekują od niego inni.

niedziela, 8 września 2019


Najnowszy jeszcze ciepły, brak tytułu może ktoś coś podpowie

"W moim ogrodzie"
Płótno, farby akrylowe i pigmenty. Styl mieszany. Również impresja.

Chciałoby się zapytać kim jest ta dziewczyna? "Topielica" w morzu barw, w iluzji, albo w magii. Trochę jak ja, jak ty, jak my wszyscy.
Płótno, impresja na temat ogromu doznań