niedziela, 9 września 2012

Ateista c.d

Dzieciak popatrzył na mnie podejrzanie, trudno każdemu czasem dzieją się podobne rzeczy. Usiłuję wstać z miejsca i ruszyć w stronę domu. Jaki trudny jest to manewr. Kombinujesz podciągnąć się na rekach ale jakoś się nie składają do pomocy, własne ciało sprawia mi więcej problemów niż korzyści. Popierdolony jest ten świat. Dzieciak dalej wlepia we mnie duracki wzrok. Co ja eksponat jakiś, że się ciągle gapi.
- Zjeżdżaj – nakazałem, a małolat posłusznie dał nogę. Jakoś wgramoliłem się do chaty. Już tu byli, szybko ich przywiało z cmentarza, nawet wiem czemu, przecie nie mogą pozwolić by ich własny syn wyczyścił mieszkanie.
Matka siedziała w swoim ulubionym kącie w kuchni, gdzie się człowiek nie obejrzał pełno kotów, miała pierdolca na ich punkcie. Sierściuchy zastępowały jej mało udane przecież dzieci. Jestem jaki jestem, sam siebie nie zrobiłem. Założę się o wszystkie dragi tego świata, że gdy tak niknęła w tym swoim zakamarku, nawiedzały ją durnowate myśli. Pewnie sama do siebie zaczęłaby gadać, gdyby tylko nikogo nie było. Zabawnie wygląda w czarnej bluzce, zupełnie tak jakby nigdy na oczy nie widziała innego koloru. Ta kobieta jest uosobieniem wszystkiego, Misz-masz w ludzkiej postaci. Jedna osoba i tyle ról. Matka, pedagog, kurator, ciekawe jakie wcielenie jeszcze wymyśli. Jest i ojciec, popatrzcie na nich. Czego tu się kurwa spodziewać. Czasem myślę, że on się jej boi. Z tym swoim przepraszającym wyrazem twarzy, wcale mnie nie dziwi, że gdy tylko nadarzy się okazja ucieka z domu. Moja wspaniała rodzinka. Szczęśliwy obrazek, tylko fotkę im cyknąć i pokazać światu jak pięknie można się nie odzywać. Towarzystwo wzajemnej ignorancji. Nie wytrzymam tego, parskam śmiechem opluwając prawie, tę kobietę zwaną matką.
- Co synuś, oczka już się błyszczą, widzę szczęśliwy jesteś? – Uwielbiam te jej zaczepki, zaraz coś niby przypadkiem wspomni o zmęczeniu, o jej własnym wypalaniu, o tych wszystkich wspaniałościach, które ją ominęły. – Jeden dzień nie umiesz sobie odpuścić, słaby jesteś. – Wycedziła.
- No słaby syn z silnej matki – odszczeknąłem. – Tak bywa w przyrodzie. – Pokiwała głową i z niemniejszym wyrzutem niż na mnie spojrzała na ojca.
- Odezwałbyś się – pouczyła. Ojciec nie zareagował, stał dalej podpierając stół, na który wskoczył sprytnie czarno-biały kociak. Dobrze, że te biedne żyjątka nie rozumieją tekstów matki. – Nigdy nic nie powiesz – suszyła biednemu ojcu głowę. – Zawsze wszystko spada na mnie, Błażej potrzebuje ojca.
O ja pierdolę, myślałem, ze padnę trupem. – Błazej potrzebuje ojca – powtórzyłem za nią. – Masz rację, Błażej ma dziesięć lat. Dobrze, że sobie przypomniałaś, że Błażej w ogóle czegoś potrzebuje. Przypomnę ci tylko, mam na imię Błażej i jeśli umiem kurwa liczyć to za miesiąc skończę dwadzieścia dwa. Czaisz? Bankowo potrzebuję mamusi i tatusia. – Puknąłem się w głowę tak intensywnie, że słychać było w całej kuchni. – Nie wyjeżdżaj z tą swoją martyrologią, proszę cię, nudzisz kobieto. Wiesz, najlepiej będzie jak weźmiesz te swoje papierki i zajmiesz się, tym co kochasz. Popisz sobie trochę planów zajęć dla tych wszystkich czubków, albo weź się za następną pracę naukową, na temat niewydolności wychowawczej, albo narkomanii, albo najlepiej jednym i drugim, tylko skończ już biadolić. – Machnąłem ręką i już miałem wyjść, kiedy usłyszałem głos ojca. To dopiero było zaskoczenie. Facet pierwszy raz się wciął w dyskusję, pewnie chciał coś wydębić od matki.
- Jak Boga kocham Błażej, posłuchaj, dość tego, musisz coś zrobić ze swoim życiem. – To ci jazda, on mówi o zmianie życia, czy się przesłyszałem.
- Ty mi tu nie wyjeżdżaj z demagogią. Bogiem mnie straszysz? – Zapytałem.
- Nie straszę, tylko usiłuję z tobą porozmawiać. Chłopie myślę, że powinieneś trafić do ośrodka.
- Ha, ha, ha – Uwielbiam ich poczucie humoru. – Następnego? Jaja sobie robisz? Poczekaj, który to już miałby być…dziewiąty prawda mamo? – Nie odpowiedziała, ale sposób w jaki odrzuciła włosy wyrażał całą jej złość lepiej niż jakiekolwiek słowa. Tak mi się przynajmniej zdawało. Przyglądnąłem się uważniej i wtedy dopiero doszło do mnie, że to wcale nie była złość. Matka była smutna, pewnie właśnie w tej chwili odpływała w swoich o mnie wspomnieniach. Nawet mnie to ucieszyło, pierwszy raz chyba widziałem ją w takim stanie, albo po raz pierwszy miałem świadomość, że taką właśnie ją widzę. To dopiero był widok, w tej jednej małej chwili poczułem jedność z kobietą, która nazywała siebie moją matką, a ja z grzeczności nigdy temu nie zaprzeczyłem. Tak czy inaczej teraz mogła wcielić się we mnie, ciekawe czy było jej dobrze z dala od tej ciasnej celi, jaką było jej własne ciało. Odfrunąć i znaleźć się ponad tym wszystkim, poszybować i cholera przez chwilę poczuć się wolnym i nieważne, że dla niej to była chwilowa niemoc, dla mnie zaś całe życie.
- Musisz Błażej – wyrwał się ojciec. – Ta jego nadgorliwość, zawsze wypalał coś w najmniej odpowiednim momencie, czy on nie zauważył, że w tym domu nikt go nie słucha. Od lat był tylko figurantem, takim sobie złem koniecznym pałętającym się od czasu do czasu po korytarzach. W zasadzie przypominał mi ducha, istna zjawa majacząca się w snach znudzonych domowników. Pierdzielić to wszystko, co to kurwa za rzeźnia, czy tylko ja jestem tu normalny.
- Nic nie muszę, nawet nie chcę i co więcej możecie mi naskoczyć.
- Wykończysz się w takim tempie – matka wyrwała się z letargu, szkoda, zaczynałem ją lubić.
– I co z tego? – Zapytałem, choć dobrze znałem odpowiedź. – Luźniej się tu zrobi beze mnie, jednego mniej z drzewa.
-Boże, ja nie wiem jak do ciebie mówić – dodała i spojrzała w okno, jakby za nim stała cała armia gotowa ruszyć jej z pomocą.
- A co to macie jakiś zastój w doborze słownictwa. Tylko Boze i Boże. Kto to ten wasz Bóg. Ateista jestem i nie kumam tych rzeczy.
- Uspokój się, nie tak cię wychowałam! – Znów zaczynała się nakręcać.
- Problem w tym, że w ogóle mnie nie wychowywałaś. Z wami się nie da żyć, gadać się nie da nawet, ludzie wyście się z choinki urwali, czy z jakiejś tolkienowskiej bajki wyskoczyliście. Sory ale nie chce mi się was słuchać.
- W takim razie opuść ten dom – matka wytoczyła najcięższą artylerię.
- W dupę mnie pocałuj, mieszkam tu, pamiętasz, zameldowany jestem, możesz mi…- pokazałem jej środkowy palec i ruszyłem w poszukiwaniu spokoju. Coś tam mamrotali za mną, nie byli jednak w stanie wzbudzic we mnie ciekawości.

sobota, 7 lipca 2012

Odrodzenie

Gdzieś wyczytałam wydawnictwo ogłosiło konkurs dla kobiet. Jest widać zapotrzebowanie na dramatyczne wyznania skrzywdzonych, słabych istot. Nieszczęśliwa miłość - zakładając, że coś takiego w ogóle istnieje - traumatyczne wspominki, ckliwe wyznania. Dlaczego nie mogę wyzbyć się wrażenia, że oto jakiś Gość w nienagannie leżącym garniturze kolejny raz chce dowieść jakie to nieporadne istoty te kobiety.
Podsumujmy więc, cóż to za twór ta biedna kobieta:
Rodzi się takie to to rozwrzeszczane, nim rozpocznie naukę w szkole już kombinuje swoją własną rodzinę. Hurtem zbiera lalki i pluszowe zabawki, nadając każdemu konkretną rolę w swoim domostwie. Największa z lal, zakupiona przez ulubioną babcię, staje się naturalnie mamą, a cała reszta przybytku to dzieci. Wszystko dopracowane w najmniejszych szczegółach. Mama oczywiście w asyście dobranego starannie taty. Głowa rodziny nie wzięła się z przypadku, należyta selekcja wyłoniła tego jedynego kandydata.
Ciekawe, ojcem nie stał się najpiękniejszy z pluszaków, a ten największy, najsilniejszy zdaniem dysydentki.
Każdej wolnej chwili tata miś krząta się po maleńkim gospodarstwie i jak na ojca przystało w mig wyłapuje potrzeby swojego stadka. Dzieci z prawdziwą tęsknotą wyczekują powrotu kudłatego rodzica.
Dziewczynka przechodzi naturalną grę wstępną przed dorosłym życiem. Uczy się ról jakie przyjdzie jej zagrać za kilkanaście lat.
Tylko po co to wszystko?

niedziela, 26 lutego 2012

Fragment powieści. Potrzebuję uwag


Wiatr, niesamowita wichura targała wszystkim, co tylko dało unieść się w powietrze. Ponad głowami fruwały liście, połamane gałęzie spadały z trzaskiem wprost pod nogi i ten zapach, stęchły, wilgotny jakby całe miasto zalewał odór wydostający się z dawno nieoczyszczanych studzienek. Natalia, poprawiała kilkakrotnie poczochrane podmuchami włosy. To miasto zawsze było nijakie. Szare, bezbarwne. Złowieszcza aura i zagęszczone, ciemne chmury, sprawiające wrażenie jakby resztką sił utrzymywały się nad ziemią, dodawały posępnego wyrazu całej okolicy. Zło. Coś było takiego w tych wąskich uliczkach i odrapanych budynkach. Niewidzialne, niesłyszalne przekleństwo spowiło duże, ciemne bramy i wylewające się za nimi podejrzane podwórka.
Posterunek policji mieścił się w jednym z takich mrocznych domów, odrestaurowanych kilka lat wcześniej. Mimo dość wczesnej pory na zewnątrz panował półmrok. Uliczne latarnie rozświetlały mokre ulice. Policyjny neon z daleka bił w oczy.
Śmiało szarpnęła brązowe drzwi i po chwili znalazła się przed podłużnym okienkiem dyżurnego. Dyżurka znajdowała się tuż obok wejścia.
- W czym mogę pomóc? – zapytał policjant w nienagannie leżącym mundurze.
- Dziś rano wydarzył się wypadek. Jestem opiekunką chłopca, który ranił siebie w ośrodku. Moja szefowa poradziła mi, abym skontaktowała się w tej sprawie, z aspirantem Obikiem. Waldemarem Obikiem. - powtórzyła. -Chciałam się dowiedzieć, czy coś już wiadomo w sprawie.
Korpulentny rudzielec z wystającymi, kościstymi policzkami patrzył na dziewczynę uważnie. Przez chwilę nie wypowiedział ani jednego słowa. Przyglądał się podejrzliwie z niewiadomych względów, po czym równie niespodziewanie sięgnął dłonią pod blat regału ustawionego tuż pod szybą i przycisnął guzik. Zamek w drzwiach zabrzęczał, a dyżurny bez jakiegokolwiek pytania poinstruował Natalię, do którego z pokoi powinna się udać.
Szybko wbiegła krętymi schodami na drugie piętro i ruszyła szerokim korytarzem do wskazanego przez oficera pokoju. Stylizowane drzwi z błyszczącą, metalową klamką były lekko uchylone. Zapukała i delikatnie je pchnęła. Za jednym z trzech biurek siedział młody mężczyzna i wystukiwał coś na niewielkiej maszynie do pisania. Natalia wydawała się zaskoczona tym widokiem.
- Myślałam, że teraz wszyscy pracują na komputerach? – powiedziała zaskoczona.
- Jak widać do nas nowoczesność jeszcze nie dotarła – zaśmiał się. – Słucham? W czym mogę pomóc?
- Zdarzył się wypadek. Pracuję w Ośrodku dla Ofiar Przemocy Domowej… Pana ciotka miała mnie z panem umówić, ale to wszystko jakoś się odwleka, więc postanowiłam…
- Chodzi o tego małego? – policjant odpowiedział pytaniem.
- Właśnie – popatrzyła smutno. – Co właściwie się stało?
- Proszę, usiądź. – Wskazał ręką na krzesło stojące przy biurku. – Dlaczego interesuje cię to zdarzenie? – zapytał.
- Dlaczego? Cóż za pytanie? – obruszyła się. – Pilnowałam tego chłopca, byłam z nim codziennie, więc chyba nie ma w tym nic nienormalnego, że chciałabym dowiedzieć się, co tam się stało.
– To dziwna sprawa. Hmm, byłaś wtedy z chłopcem?– zapytał.
- Tak, jak każdego dnia.
- Jak się zachowywał? – mężczyzna nonszalancko, zarzucił nogę na nogę.
- On się zawsze dziwnie zachowywał, wie pan, był inny trochę…
- Co znaczy inny?
- Siedział zawsze w jednym miejscu, nic nie mówił, wciąż drapał reką dywan. Tak dzień w dzień. Czasem coś gadał, ale nie rozumiałam go.
- Gdy go widziałaś po raz ostatni, zachowywał się w jakiś nietypowy jak na niego sposób? Nie wiem, widziałaś, że stara się coś ukryć, albo robi coś czego nigdy przedtem, nie robił?
- A gdzie tam. Był jak zawsze. – Przytaknęła Natalia.
- No tak - stwierdził i ze stosu dokumentów ułożonych na blacie wyjął jedną z teczek. Otworzył ją i zaczął wertować kartki.
- A może kręcił się w ośrodku ktoś, kogo wcześniej nie widziałaś?
- Nie – odrzekła spokojnie. – Na pewno nie.
- No dobrze, a opowiedz jak wyglądał ten dzień. Przyszłaś do pracy i co?
- Jak co? Normalnie. Weszłam do Sali, mały jak zawsze siedział na podłodze i palcem wiercił w dywanie, mówiłam zawsze tak robił. Zapytałam, co chce robić, nie odpowiedział, znaczy w sumie to tylko powtórzył za mną moje słowa i tyle.
- O której wyszłaś? – Policjant spoglądał w dokumenty, by po chwili zerknąć na Natalię.
- Po szesnastej, wtedy jego matka wraca z pracy.
- I już tego dnia go nie widziałaś?
- Widziałam, wróciłam do ośrodka późnym popołudniem, w zasadzie pod wieczór ale już było po wszystkim. Pogotowie akurat zabierało Patryka.
- Ykmm – zakaszlał oficer i przyłożył rękę do ust. – Czemu wróciłaś?
- Nie wiem, tak jakoś. Kurczę, nie mam pojęcia. – Natalia zorientowała się jak dziecinne jest jej tłumaczenie. Nie potrafiła uzasadnić decyzji o powrocie do ośrodka, a to już mogło się wydać podejrzane.
- Słuchaj, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że bez żadnego powodu, oderwałaś się od zajęć w domu, żeby wrócić do pracy? – mężczyzna wyraźnie, nie wierzył Natalii. – Wiesz mnie to nikt nie wyrwałby do roboty, kiedy mam wolne, bez konkretnej przyczyny. – Obserwował reakcję siedzącej obok dziewczyny.
- Myślałam, że zostawiłam w biurze telefon – wymyśliła na poczekaniu. – Dlatego wróciłam. Poza tym ja nie mam obowiązków poza pracą, mieszkam sama, a ten dzieciak stał mi się jakiś bliski. Wie pan, on był inny, nikt nie chciał się nim zajmować, był trochę jak ja.
- No tak. – Spojrzał ponownie w akta. – W sumie nic się nie wyjaśniło. Mały wbił sobie w brzuch coś ostrego. Być może był to nóż. Nie znaleźliśmy jednak nic w pomieszczeniu. Bardzo dziwna sprawa. Wszystko jakieś tajemnicze. Sama przyznałaś, że dziecko przez chwilę tylko było samo i w tym czasie znalazło coś, czym zrobiło sobie krzywdę. Ktoś jednak musiał ukryć przedmiot, którym mały to zrobił.
- Kto miałby zrobić coś podobnego? – zapytała. – I w jakim celu? Ten chłopiec był bardzo pilnowany, więc nikt obcy nie wszedłby do niego. Z resztą i tak nikt go nie odwiedzał.
- Tym bardziej w pokoju powinno, więc znajdować się gdzieś narzędzie. Tymczasem przeszukaliśmy cały ośrodek i nawet kuchenne noże zostały wykluczone przez techników, jako przedmiot zranienia. Zabezpieczono wszystko, co teoretycznie mogło zadać takie obrażenia i niestety nic. Tylko jedna rzecz z tego wynika, mianowicie, ktoś z ludzi obecnych w ośrodku zabrał ten przedmiot i wyniósł poza teren ośrodka. Pytanie, kto i dlaczego? – Policjant spojrzał na dziewczynę podejrzliwie.
- Nic na ten temat nie wiesz?
- Ykmm – zastanowiła się. – Nie, to bezsensu.
Zamyśliła się. Przecież powinna wiedzieć, gdzie jest to coś, co Patryk wbił sobie w brzuch. Zawsze potrafiła zlokalizować zagubiony przedmiot, zawsze tylko nie tym razem.
- Wszystko wydaje się takie zagadkowe. – Natalia przejechała ręką po biurku i zerknęła spod oka na leżące na nim dokumenty. – A dowiedzieliście się, kim jest kobieta, która napisała kartkę?
- Jaką kartkę? – zagadnął oficer.
- Zarekwirowaną przez was na miejscu – odrzekła cicho.
Policjant sięgnął skrawek papieru przyczepiony spinaczem do jednej z luźnych kartek umieszczonych w teczce.
- Mówisz o tym? – Machnął skrawkiem papieru. – To stary zapisek. Nie ma nic wspólnego ze sprawą, pewnie mały znalazł go gdzieś w starych książkach…
- Przeciwnie – przerwała Natalia. – Patryk nie miał prawa mieć tej kartki. Nie mam pojęcia jak się u niego znalazła?
- O czym ty mówisz? – Mężczyzna z zainteresowaniem przechylił głowę i wpatrywał się w dziewczynę. – Nie miał prawa? – powtórzył.
- To ja znalazłam ten fragment i jestem pewna, że nie wynosiłam go z domu. Jak więc znalazł się u niego? – Patrzyła z nadzieją na rozmówcę, oczekując odpowiedzi.
- Hmm – westchnął. – Może schowałaś ją do kieszeni i wypadła, gdy zajmowałaś się chłopcem. To nie ma większego znaczenia. Nic nie wnosi. Jakiś bezużyteczny skrawek papieru. – Podparł twarz ręką i uśmiechnął się nieznacznie.
- Myli się pan – stwierdziła dziewczyna. – To jest jakiś znak, podobnie jak to. – Natalia wydobywszy z plecaka zmiętą gazetę z doklejoną wcześniej fotografią prasową, rozłożyła ją przed oficerem. – Proszę się przyjrzeć uważnie.
Policjant rozprostował zagniecenia i zapalił lampkę stojącą na biurku kierując przy tym strumień światła na fotos. Kilka razy zastukał palcem w blat. Przewrócił stronę upewniając się czy po drugiej nie ma kontynuacji komentarza znajdującego się pod ilustracją.
- Miał wypadek? – zainteresował się.
- Nie, nie miał. Jakkolwiek to zabrzmi, Patryk nie uległ wypadkowi, choć z tej informacji wynika, co innego – powiedziała spokojnie i wskazała palcem na dalszy plan zdjęcia. – Proszę spojrzeć to kościół, zdarzenie miało, więc miejsce na tamtej jednokierunkowej, ale nie to jest najistotniejsze…
- Poczekaj chwilę – rozmówca przerwał dziewczynie i podrapał się po głowie. – Gazeta jest sprzed dwóch tygodni, sprawdzę wszystkie wypadki z tamtego okresu i będziemy mieć jasność sytuacji. – Mężczyzna chwycił słuchawkę żółtego telefonu, nie zdążył jednak wybrać żadnego numeru. Natalia zaskoczyła go, bowiem kolejnym stwierdzeniem.
- Coś panu powiem, kilka dni przed wypadkiem Patryka to zdjęcie wyglądało inaczej.
- Domyślam się, że stanowiło całość z gazetą. A dlaczego zostało z niej wyrwane?
- Nie o to chodzi – ucięła pytanie nie udzielając odpowiedzi. – Patryk wcześniej stał przed tym samochodem i trzymał za rękę tego faceta. – Wskazała jednego z mężczyzn na zdjęciu.
Policjant nie skomentował ostatniego zdania wypowiedzianego przez Natalię. Popatrzył jednak zaskoczony i rozbawiony jednocześnie. Zmrużył oczy, a przez to zmarszczył krzaczaste brwi sprawiając, że zespoliły się na chwilę ze sobą, tworząc podłużny, niewiarygodnie gęsty zarost nad oczami. Wyglądał groźnie i ten grymas na ustach, wydawał się być zdegustowany wypowiedzią dziewczyny. Odłożył słuchawkę z powrotem na widełki i ponownie zaczął bębnić palcami o blat zniszczonego biurka.
- Nie wierzy mi pan?! – zapytała odpowiadając jednocześnie. – Szkoda, bo tak właśnie było. Nie. Nie musi pan sprawdzać czy przypadkiem nie leczono mnie psychiatrycznie. Jestem zdrowa.
- Wydaje mi się, że ta sprawa za bardzo cię pochłonęła – odrzekł spokojnie. – Pewne rzeczy mogą ci się wydawać inne niż w rzeczywistości. Słyszałem o takich przypadkach, to jest trauma pourazowa. Powinnaś odpocząć, może nawet skorzystać z pomocy psychologa.
- Czy pan mnie słucha!? – krzyknęła. – Nie odbiło mi. Szukałam pracy, mój przyjaciel kupił w kiosku gazetę i przyniósł mi ją. Oboje widzieliśmy fotografię w pierwotnej wersji, kilka dni później wyglądała już zupełnie inaczej i wtedy zdarzył się ten wypadek. Rozumie pan? Mój przyjaciel potwierdzi wszystko. Nie jestem zmęczona, ani rozżalona, ani jeszcze nie wiadomo, jaka jeszcze. Mówię prawdę i mogę przyprowadzić świadka, który potwierdzi moje słowa.
Oficer wydawał się być zupełnie zbity z tropu.
- Ale to jest fizycznie niewykonalne. Niemożliwe. Nie. Chyba, że… - urwał nieoczekiwanie i kolejny raz sięgnął po słuchawkę.
- Chyba, że co? – dopytywała.
- Zaraz. – Machnął ręką i przemówił do telefonu. – Znajdź mi wszystko na temat wypadków drogowych z udziałem dzieci – rzucił sucho. – Ostatnie dwa tygodnie. Czekam – ponaglił.
Zatrzymał wzrok na gazecie, raz po raz spoglądał, to na dziewczynę, to na notkę prasową.
- Więc? – wróciła do przerwanej rozmowy.
- Możliwe, że ktoś celowo zamienił gazety. Trudne do zrobienia, ale nie niewykonalne. Ten twój przyjaciel? Dobrze go znasz?
- Bez sensu. Niech pan wymyśli coś innego – obruszona dziewczyna przerwała dyskusję.
- Jesteś zbyt nerwowa – podniósł głos, dając do zrozumienia Natalii, że powinna liczyć się ze słowami.
Zapadła cisza. Natalia, rozglądała się po pokoju znudzona. Ożywiła się po chwili na dźwięk telefonu. Policjant przysłuchiwał się informacjom udzielanym przez telefon zaskoczony.
- To jakiś absurd – powiedział. – Nie było w ostatnich miesiącach żadnego wypadku z udziałem dziecka. Nie wiem skąd masz tę gazetę, ani jakim cudem znalazło się w niej to zdjęcie, ale ostrzegam cię, jeśli to jakiś żart oskarżę cię o utrudnianie śledztwa.
- To nie jest żart. To dowód na to, że coś się wydarzyło i nikt nie umie tego wytłumaczyć.
- Zostaw mi gazetę. Spróbuję ustalić, kto wykonał fotografię. Jak tylko się czegoś dowiem, odezwę się do ciebie. A gdyby cokolwiek nowego się zdarzyło, albo przypomniało ci się coś, o czym zapomniałaś natychmiast, daj mi znać. Dobrze? – zapytał, podając Natalii wizytówkę.
- Jasne – odrzekła i podniosła się leniwie z krzesła.
Nim dotarła do drzwi, do pokoju wbiegł mężczyzna. Wyglądał na bardzo poruszonego, nie zwracając uwagi na dziewczynę, głośno zawołał:
- Waldek ruszaj dupę, mamy kolejne tajemnicze zaginięcie.
- Kto tym razem? - zapytał policjant niedbale przysuwając krzesło do biurka.
- Siedemnastolatka, ostatnio widziana była w okolicy Górki Śmierci w towarzystwie chłopaka.
Natalia ociągała się z wyjściem, zaintrygowało ją to, co przed chwilą usłyszała.
- No mała, co się tak wleczesz? - zapytał oficer, mijając ją w drzwiach. - Do zobaczenia - zawołał.

Sama nie wiedziała, co spodziewała się zobaczyć. Jej ciekawość musiała zostać zaspokojona, a żeby to osiągnąć musiała zmienić plany. Nie mogła tak zwyczajnie wrócić do domu. Tam, na tym złowieszczym wzgórzu znów rozgrywał się jakiś dramat. Kolejny raz górka udowodniła mieszkańcom, że na nic się zdają wszelkie wysiłki celem zakamuflowania złej sławy wzniesienia. Nie ważne jak oszałamiające upiększenia wprowadzą włodarze, ani jak wzniosłą nazwę jej nadadzą. Łańcuch tajemnic, jaki wił się pomiędzy drzewami, od lat obserwującymi ludzkie tragedie powiązane z tym miejscem, wciąż wygrywał z rozmaitymi staraniami.
U stóp wzniesienia stało kilka policyjnych samochodów. Z dołu dostrzegła tłum ludzi przeczesujący wzgórze. Dość dziwny widok, mała powierzchnia, naszpikowana ludźmi do granic możliwości.
Szli zwartym szpalerem, patrząc w ziemię. Natalia doskonale wiedziała, szukali najmniejszych choćby śladów. Przymknęła oczy i za wszelką cenę próbowała przywołać obraz niewidzialnej rzeczy, która mogłaby być cennym znaleziskiem. Trud nie przyniósł żadnych efektów, tam nic nie było, albo ona już nie potrafiła tego zlokalizować. Przypatrywała się w skupieniu na niewielkie postaci, majaczące nad nią i dopiero teraz poczuła to znane jej doskonale mrowienie. Odruchowo spojrzała w dół, pod stopami miała tylko stertę liści. Każdy włos naprężał się z osobna, a mgła przesłaniająca okolicę zdała jej się woalką przesłaniającą oczy. Nie wiedziała czemu nagle obie ręce przyciągnęła do głowy i szarpała niewidzialną pajęczynę, która jak jej się zdawało, utkwiła na przerażonej twarzy. Chciała krzyknąć, lecz usta pełne były czegoś, co uniemożliwiało jej ich otwarcie, zamiast wrzasku nasyconego desperacją wydała z siebie jedynie ledwo słyszalny pisk. Przykucnęła, na rozpulchnionej ziemi i rozpoczęła poszukiwania czegoś, czego nie umiała nazwać. Pomimo obecności tak wielu ludzi w pobliżu, miała wrażenie jakby była niewidzialna. Coś czaiło się za tymi drzewami i nawet największy, najbardziej uświęcony krzyż nie był w stanie tego wyeliminować. Zło, było tak wyraźnie wyczuwalne. Namacalne jak ta kropla deszczu spływająca po policzku.
Przecież powinna wiedzieć, gdzieś pomiędzy wyniosłymi drzewami, kryło się przepełnione rozpaczą porzucone i bestialsko zbezczeszczone ciało młodej dziewczyny, a ona pomimo tego iż widziała jej ostatnią sekundę nie potrafiła przywołać obrazu teraźniejszości. Zwątpiła, zrezygnowanym wzrokiem, przebiegła po zatłoczonym wzgórzu i ruszyła w drogę powrotną. Obserwowała płyty chodnika, po którym stąpała jakby w obawie, że gdy tylko podniesie wzrok, znów zgubi się w pojawiających się ni stąd ni zowąd kadrach ostatnich minut nieznajomej dziewczyny. Liczyła w myślach, przemykające pod stopami linie i nagle usłyszała znajome szuranie. Dokładnie ten sam dźwięk rozdzierał drzwi od pokoju w mieszkaniu pierwszej nocy. Tuż nad głową, za plecami, gdzieś ponad ramionami, wsysał się w głowę piekielnym jazgotem, niczym okrzyk miliona ludzi zdzierających paznokcie aż do krwi. Pisnęła i w geście samoobrony przycisnęła dłonie do głowy. Spojrzała w stronę zbocza, ożywienie tuz pod krzyżem wskazywało, że właśnie odnaleziono ciało zaginionej.

piątek, 24 lutego 2012

Zaćmienie

Coś mnie wydarło brutalnie z tej pustej wędrówki. Dopiero teraz zauważam dawno rozmazany makijaż. Zadziwiające z jaką lekkością udawało mi się oszukiwać tak wiele osób. Tak, przecież niby jestem twórcą, więc fantazjowanie nie jest mi obce, ale żeby tworzyć zaraz zupełnie inny wymiar? Czy to aby nie przesada?
Moja twarz spogląda wprost w czarne smugi, beztrosko okalające wlepione w szybę nijakie oczy. Nie umiem zlokalizować w nich tego charakterystycznego zaciekawienia. Nic, zupełna otchłań. Wzrok kogoś pustego, albo puste spojrzenie - jak komu wygodniej. Nie chce mi się patrzeć na siebie.
Wszyscy uwierzyli, że to był wypadek.
To był wtorek, minęła szósta, gdyby nie kalendarz wiszący na ścianie, można by pomyśleć, że ta plucha za oknem to symptom jesieni. Grudzień był wyjątkowy tego roku. Zupełny brak śniegu. Tuż po siódmej wyszłam do pracy, zawsze rano szłam dość szybko. Zawsze, tylko nie tego dnia. Szarość obłapiała całe miasto, paskudne macki mglistego potwora wyzierały z pustych bram i zalanych podwórek. Rozglądałam się uważnie, coś mnie zastanawiało, niepokoiło, tylko jak odgadnąć co to takiego. Przeszłam cały park jak każdego ranka, jednak nie mijał mnie żaden człowiek. Wymarła cała mijająca mnie każdego dnia armia pędzących ze spuszczonymi głowami, tzw szczęśliwych etatowców. Nie zauważyłam nikogo. Zbliżałam się do najczęściej uczęszczanej ulicy w mieście, nadal nikogo nie widziałam. Przystanęłam przed przejściem dla pieszych i niedbale rzuciłam wzrokiem, raz w jedną, raz w drugą stronę. Pusto. Dwa pierwsze pasy, odruchowo popatrzałam w bok. To był najpiękniejszy widok, który jawił się oczom. Rozpryskujące się na tysiące drobnych smug światło, wcale nie raziło, raczej zapraszało by się zbliżyć, by usiłować zamknąć w dłoni choć jedną małą iskierkę. I to ciepło, jakże było mi wtedy zimno. Zaciekawiła mnie ta nieogarnięta poświata, już nie zmierzałam na drugą stronę, a rzuciłam się wprost w tę jasność. Nawet nie poczułam uderzenia. Wdzierało się we mnie światło, dając coś czego nie umiem nazwać, nie że wędrówka tunelem, na końcu którego błyśnie znikoma jasność. Ulica, półmrok i reflektory samochodu, wszystkiego byłam świadoma i tak bardzo chciałam te właśnie bijące we mnie błyszczące oczy, uwolnić od zbliżającej się do nich szarości. Były takie piękne, usiłowałam podnieść głowę, jednak ktoś przytrzymywał ją skutecznie.
- Proszę się nie ruszać - nieznany głos szeptał gdzieś blisko. Nie widziałam nic prócz tego światła po prawej stronie. Nie gasło, uparcie wlepiało się we mnie.Coś ciepłego spływało mi z włosów i nagle usłyszałam hałas. Najwyraźniej ludzie zaczynali się przekrzykiwać, czy nikt nie rozumiał jak dobrze jest mi tu gdzie jestem. Odgłosy stawały się coraz mniej wyraźne.
- Weszła prosto pod koła...
- Jak ćma.

Obudziłam się, tylko ja wcale nie chciałam się budzić.