sobota, 26 listopada 2011

Gdybyś wiedziała

Poczuła jego dłoń na policzku. Miękka i delikatna msza na jej twarzy. Koniuszek kciuka musnął nieznacznie łzę ociekającą z kącika oka.Spojrzał ująwszy w dłoń podbródek Agaty, wyjątkowo wyrazisty brąz szklił się świeżutką wilgocią.
- Dlaczego...? - usiłował dopytać, jednak nie dane mu było skończyć. Głowa żony oparła się o ramię Bartka.Wtulił usta w pachnące wciąż brzoskwiniowym szamponem włosy. Usiłował pochwycić kosmyki wargami, Agata uniosła głowę i wbiła w męża ten przenikliwy wzrok. Roztapiał się, palił, krople potu zrosiły przysłonięte grzywką czoło.
- Agata - szepnął i ukląkł u stóp żony. W jednej chwili przylgnął do wypukłości jej bioder i nie bacząc na okalający ją materiał, pocałunkami obsypywał wciąż ponętne ciało. Jej zapach tak bardzo kusił, pamiętał go dokładnie. Zawsze, każdego wieczora witała go tym samym rozkosznym aromatem. Mógłby ją zjeść całą, poczynając od najmniejszego palca u stóp. Wsunął obydwie dłonie pod jedwabną koszulkę, Agata westchnęła głośno. Przez chwilę zastanowił się, czy powinien brnąc dalej, przecież nie dalej jak wczoraj pognała go z domu.
- Nie przestawaj - syknęła przez zęby i poprowadziła dłonie męża wyżej.
Tak, właśnie tego brakowało mu najbardziej, smakował jej ciepło. Wiedział, że to ostatnia szansa na uratowanie ich związku. W pewnej chwili jego dłonie zacisnęły się z całej siły na ciele małżonki. Trzymał jakby bał się, że za chwilę wyrwie się z jego objęć i rozpłynie się w ciemności tego pokoju. Przesunął dłonie na smukłą talię i zaczął ciągnąć Agatę, zmuszając do uklęknięcia tuż obok. Jej ramiona były takie delikatne. Przysłonięte tylko wąskimi tasiemkami koszulki, gładził aksamitna skórę, poczynając od szyi.
- Co robisz? - zapytała niepewnie, klękając obok męża.
- Cicho - szepnął i kolejny raz zatopił usta w gąszczu na wpół wilgotnych włosów.
Opuszki palców wciąż gładziły wyjątkowo gładką skórę.
- Kocham cię na zabój - sapał do ucha. - Bardzo cię kocham, rozumiesz? - Ustami smagał płatki uszu żony.
Jedną dłonią ścisnął mocno gardło Agaty, wbijając niemal kciuk w dołek jarzmowy. Nienaturalnie rozszerzyła oczy, próbowała oswobodzić się z mężowskiego uścisku.
-...Bar...Barte... - jęknęła i ostatkiem sił pochwyciła zaciśniętą rękę męża, usiłując zwolnić ucisk.
- Cicho - powtórzył i w tej samej chwili wspomógł się drugą dłonią, rozedrgane wargi przywarł zaś do rozchylonych ust żony. Szamotała się, a on wchłonął w siebie jej ostatni oddech. Drżenie znajdującego się pod nim ciała ustawało powoli, ręka jeszcze przed chwilą szarpiąca jego dłoń osunęła się bezwładnie na podłogę. Przytrzymał ciało żony przez moment, po czym z należytą dbałością ułożył na dopiero cyklinowanych deskach.
- Gdybyś tylko wiedziała, cholera gdybys ty wiedziała! - wrzasnął i sięgnął po papierosa.

niedziela, 20 listopada 2011

Nocą

Przyszedłeś do mnie dzisiejszej nocy. Cichutko skryłeś się tuż obok. Pomyślałeś kiedyś, że aż tak bardzo można pragnąć zwykłego dotyku? Miękkość Twojej dłoni ogrzewała spragnione ramiona, zapamiętywałam każdy ruch, uczyłam się go na pamięć, byle tylko nie zapomnieć tego uczucia. Tamten dreszcz, spowodowałeś z rozmysłem, poczęstowałeś niezwykłym pragnieniem, choć nie o tę pieprzoną fizjologię przecież chodzi.
Czy masz pojęcie jakie to uczucie przez chwilę stać się częścią jednego ciała? Wbić się w oddech, kiedy Ty próbujesz go zaczerpnąć? Położyć rękę na policzku i nabrać pewności, że nic złego już uwieść Cię nie zdoła.Wciąż niby dwie osoby, a jednym ciałem, jedną myślą naznaczone. Układam głowę na poduszce w poszukiwaniu Twojego zapachu, kto nazwał tę misterną jedność seksem?!
Sekunda po sekundzie szybciej łykasz powietrze,a ja i w tym próbuję Ci wtórować. Szepniesz coś o wyjątkowości tej ulotnej chwili i przepadasz, wsłuchując się w Morfeusza opowieści. Usiłuję wypatrzyć pod opadającymi powiekami tę część mnie, którą dopiero co skradłeś. Przed snem przywołuję westchnienia do porządku, przecież obok mnie jest najważniejsze lustro moich pragnień.
Budzi mnie bezlitosna codzienność, mój wybawiciel i oprawca jednocześnie.

Samotność

Jeszcze jeden poranek, zasnuty szarym szalem pejzaż za oknem. Nieśmiało, odchylam firankę, sama nie wiem, co tak właściwie spodziewam się ujrzeć po drugiej stronie szyby. Jest niedziela, z oddali dochodzi do mnie odgłos kościelnych dzwonów. Pewnie wzywają na mszę, ale dla mnie to zbyt duży wysiłek. A może jednak, wcisnąć się gdzieś między te zadowolone rodziny, stanąć ramię w ramię z uśmiechniętymi żonami i troskliwymi mężami? Przerwać ten ich sielski spokój, patrząc prosto w twarz, albo spuścić z uwięzi własne rozczarowanie, niech poszuka innego żywiciela. Tak, w tym tłumie zasłuchanych ludzi, z pewnością znalazłoby siedlisko.
Kościół, czymże dla mnie mógłby w tym momencie się jawić? Przecież On i tak widzi mnie, zza kłębów mięciutkich chmur, zza całej armii posłusznej straży potrafi dostrzec mnie, niby niewidzialną, nieważną acz istniejącą, bo tak właśnie zmajstrował mi wędrówkę. Ciekawe o czym myśli, obserwując doczesność mojej niewiary, mojego zwątpienia, czy mojej wściekłości, na Niego też, a może na Niego najbardziej.
Podobno wystarczy oswoić ból, by przestać odczuwać, a co jeśli ten ból chodzi od lat przy nodze jak najwierniejszy przyjaciel? Zaciągam się trucizną z papierosa, jednak nie zabija tak szybko. Wiem, wiem mam dzieci, tylko co, jeśli one wcale matki nie mają?
Z ekranu zerka jakiś gość, śpiewa sobie nostalgiczny kawałek, ciekawe czy wszystkiego da się wyuczyć? Radości, smutku. Czy jest coś czego nie da się wyreżyserować?
Zastanawiam się, czy jeszcze w ogóle coś czuję, czy to tylko złudzenie posiadania czegoś na kształt sumienia, wyprana z emocji w obezwładniającym nieróbstwie wbiłam się znowu w stary fotel. Niczego tak bardzo się nie boję jak tej przeklętej samotności. Butelka wina ląduje na ławie, a ja kolejny raz uświadamiam sobie, że nawet wypić nie mam za co. Moja lampka nie zabrzęczy tym słodkim odgłosem otarcia o drugą. Jak to dobrze, że rzeczy nie odczuwają niczego. Samotna kawa, samotna lampka wina, wszystko bez pary, bez świadomości współistnienia, bez możliwości zakosztowania dotyku, bez nadziei.
Próbowałeś kiedyś okiełznać własną dzikość? Wyrwać siebie samego z zamyślenia? Próbowałeś zamknięty w szczelnej puszcze, zaczerpnąć powietrza?
To jest mój Kościół, moja własna uroczystość, mój jedyny ołtarz.
Za plecami wszystkie moje strachy, melancholia delikatnie skrobie mnie za uchem. Niby mam wszystko, a nic nie posiadam. Jestem czyjaś, nikogo nie mając u boku. Bezsilność szepcze te same historyjki od wielu lat, a ja wciąż słucham z nie mniejszym zainteresowaniem. W tym fotelu moja zewnętrzna skorupa otula się wszechogarniającą niemożnością rozpoznania ludzi, pałętających się po moim królestwie.
Tak mój Kościół nie znosi tłumu.

sobota, 12 listopada 2011

Opowiadanie z lekka erotyczne

Przymknęła ociężale powieki, pokój zawirował w szaleńczym tańcu. Muzyka potęgowała wrażenie unoszenia się wszystkiego, co pozornie nie miało prawa się ruszać. Szybciutko otworzyła oczy, chcąc przywrócić rozszalałe obrazy do porządku. To było jedno z takich doznań, których nie znosiła. Usiłowała sięgnąć leżącego na brzegu komody pilota, nieporadny wysiłek , przedmiot z hukiem wylądował na deskach. Pochyliła się i znów roztańczył się każdy mebel z osobna.
- Cholera, żeby taka akcja po dwóch lampkach – wyśmiała siebie samą. – Kiedy ty kurwa dorośniesz? – zapytała i sięgnęła po papierosa. – Rzuć to palenie wreszcie! Szkodzi ci, nie zauważyłaś? – Chichotała, kiedy leciutkie skrzypnięcie podłogi zasygnalizowało przybycie Bartka. Stanął w progu i z politowaniem spojrzał na żonę.
- A tobie co? – spojrzał zadowolony, chwytając nie do końca opróżnioną lampkę i unosząc ją w dłoni. – Jakieś święto mamy? – Zadziornie puścił oko.
- Taaa…dzień starzejących się pań – wymamrotała. – Albo dzień dobroci dla sierściuchów – Machnęła ręką.
- Masz doła? Nie bardzo kumam, o co to…?
- Tak, doła…- wyrecytowała. – Ale mam też wiaderko, więc bez obawy wykopię się z niego.
- A cóż spowodowało taki nagły spadek nastroju? – Wykrzywił usta w grymasie i głową wskazał stojącą wciąż na ławie lampkę z trunkiem.
Tym razem to Agata obdarzyła męża lekceważącym uśmiechem. Wyprostowała nogę i przejechała dłonią po czarnej pończosze. Mimo wieku miała zgrabne nogi. Zatrzymała rękę tuż przed rozcięciem krótkiej spódnicy, druga nogę przyciągnęła na brzeg siedziska fotela, uwidaczniając przy okazji szeroką koronkę okalającą udo.
- Chciałbyś, nieprawdaż? – zaśmiała się bezczelnie. – Spójrz na mnie! – krzyknęła, w tym samym momencie zaciśniętą dłonią uderzyła w ławę. – Patrz do cholery!
Bartek przetarł czoło i przykucnął. Tak dawno nie widział żony w podobnie wyzywającej sytuacji. Nikt, przecież nikt nie wytrzymałby takiego widoku. On musiał. Przykląkł niemal naprzeciw nóg żony, przez ostatni miesiąc nie myślał o niczym innym, w sennych marzeniach przywoływał ponętne na pół roznegliżowane ciało Agaty. Dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, że w zasadzie przez te wszystkie lata ich małżeństwa nigdy nie widział jej zupełnie nagiej. Szybko chwycił lampkę z niedopitym winem i pociągnął spragniony.
- Czemu to robisz? – zapytał nie odrywając oczu od tak interesującego widoku.
- Bo tak- rzuciła. – Bo mam taki kaprys, bo jesteś strasznym dupkiem, bo miałeś kiedyś żonę, mogłabym tak wymieniać do rana.
- Agata…wiesz jak ja…- nie pozwoliła mu dokończyć. Zdecydowanym ruchem rozpięła suwak znajdujący się na biodrze, uniosła się lekko i zsunęła kusą spódniczkę. Pozostała w pończochach i atłasowym skrawku materiału przysłaniającym udolnie miejsce na oswobodzenie, którego czekał.
- Uważnie się przyjrzyj, żebys nigdy nie zapomniał, co straciłeś. – Zdjęła najpierw jedno ramiączko beżowej bluzeczki, później gładząc okolice piersi zatrzymała dłoń na drugim sznureczku. – Widzisz to, wszystko miałeś na wyciągnięcie ręki. Nie ma to jak okazać się totalnym idiotą, prawda? – Wstała z fotela i zasiadła na podłodze przy mężu. Poczuła ciepłą dłoń na plecach, upragniony i tak bardzo znienawidzony dotyk. Zwinne palce Bartka wciskały się pod zapięcie stanika. Przylgnęła do męża, chwilę delektowała się zapachem jego ciała. Przypomniała sobie wszystkie samotne noce, kiedy wbijała się w mężowską koszulkę po to właśnie, by rozkoszować się jego aromatem. Żyła nim wtedy, teraz uświadomiła sobie, że zaczyna żyć bez niego.
Przylgnął ustami do nagiej szyi Agaty i kawałek po kawałku muskał ciało żony.
- Odejdź – powiedziała stanowczo.
- Agata, to nie miało być tak – spojrzał jakby błagał o litość.
- A jak? – zapytała, odsuwając się nieznacznie. – Jak? Kawał skurczybyka z ciebie, wiesz? Zniszczyłeś mnie, świadomie, czy nie…teraz mam to gdzieś- Jeszcze nigdy nie powiało od niej tak dojmującym chłodem. – Kij ci w oko i wagon szkła – wyszeptała mu niemal do ucha. – Wyjdź stąd.
Podniosła się z podłogi i zaczęła zbierać rozrzucone przed chwilą części garderoby.
- Koniec, zamknij drzwi za sobą. – Powiedziała wkładając spódniczkę. – Dupa…jasne.
- Tak, jesteś moja dupa – Bartek usiłował całe zdarzenie obrócić w żart.
- Zapomnij chłopczyku. Wynoś się! – wrzasnęła.
Zasiadła na swoim ulubionym fotelu, usłyszała tylko głuchy trzask zamykanych drzwi. Chwyciła butelkę specjalnie dla niej zrobionego wina i napełniwszy lampkę, przystawiła ją do ust.
- Na zdrowie, frajerze.

Telefon podskakiwał pod wpływem wibracji na dębowej ławie. Agata uśmiechnęła się znacząco. Bez pośpiechu podniosła aparat i wychrypiała:
- Czego znowu?
Poprawiła narzucone niedbale odzienie i wlepiła twarz w lusterko. Zatoczyła koła pod oczami, a nastepnie mrugnęła do odbicia.
- Więc zaczynamy- zawołała.
Kilkanaście minut później na sofie zasiadł sąsiad Agaty. Zupełnie nie pasował do obrazu faceta idealnego, jaki Agata wielokrotnie tworzyła w głowie. Czterdziestokilkuletni z dość wyraźnym brzuszkiem i wybitnie długim nosem, jednak nie aparycja była w tej chwili istotna.Przecież nie miała zamiaru wychodzić za niego za mąż.
Nie wdawali się w dyskusje, mężczyzna musiał dokładnie wiedzieć po co tu przyszedł. Mało delikatnie wepchał potężną dłoń między delikatne uda Agaty i stęknął. Znów zawirowało jej w głowie, sufit obracał się z zawrotną prędkością. Położyła się i bez oporów rozłożyła nogi. Grubas naparł na nią, śliniąc się dość obficie. Kilka pchnięć i opadł całym ciężarem na Agatę.
- Złaź! - wrzasnęła.
Uniósł głowę zdziwiony.
Wpadła do łazienki, nie mogła się powstrzymać, zwymiotowała. Podeszła do okna, tłum ludzi zebrał się pod klatką schodową, wyraźnie oczekiwano na coś lub kogoś. Ubrała się, narzuciła płaszcz i wyjrzała na klatkę schodową. Dawno już nie było tak gwarno. Powoli pokonywała schody. Na parterze, tuż przed wejściem do piwnicy leżał jej sąsiad. Z ust wypływała wąska strużka krwi, otwarte oczy były jednak nieruchome.

piątek, 11 listopada 2011

Winda c.d

- Kaska! - krzyknęła zdezorientowana. Przez chwilę nawet przemknęło jej przez myśl, by podejść do koleżanki i zwyczajnie wyszarpać ją z chwilowego zamroczenia. Usiłowała zrobić krok przed siebie, a gdy stawiała nogę Kaśka wraz z towarzyszącym jej mężczyzną oddalała się. Nieznajomy zatopił dłoń w gęstych, kruczoczarnych włosach Kasi i uśmiechnął się złośliwie. Niebieskie oczy przeszyły ciemne iskry, a Ankę przeleciał strach. Odruchowo spojrzała za siebie, szklane drzwi i gdzieś w oddali człowiek wyglądający na strażnika. Nie wiedziała, czy rzucić się do ucieczki, czy za wszelką cenę uwolnić Kaśkę z rąk mężczyzny.
Krótki dźwięk dzwonka i drzwi windy rozsunęły się, uwalniając kłęby gęstniejącej na oczach Anki pary. Kaśka zakaszlała, w ułamku sekundy odzyskała własną świadomość i zaczęła się nerwowo rozglądać.
- Anka, kurwa mać...co jest? - wysapała jednym tchem i usiłowała wyzwolić się spod wpływu trzymającego ją w ramionach mężczyzny.
Kolejny raz zrobiła krok do przodu, Kaśka oddalała się, a bezbarwne tabuny spływające na obydwie kobiety wyzwalały w nich uczucie zmęczenia i senności. Anka przysunęła dłoń do ust, usiłując powstrzymać niezwykle silną chęć ziewnięcia.
Usłyszała gwar, głosy dochodziły z przeciwnej strony korytarza. Za szklanymi drzwiami dostrzegła sylwetki ludzi. Rozprawiali wesoło. Wytężyła wzrok usiłując rozpoznać poszczególne osoby. Obraz zlewał się w ogromną plamę. Wysunęła głowę i z ogromnym trudem próbowała skupić uwagę na majaczącej w oddali grupce.
- Kasiek - szeptała. - Kasiek, to oni...musimy ich jakoś zawołać. To Ania, Kornelia i Wojtek - mamrotała bez specjalnego przekonania. Cisza...- Kasiulka - powtórzyła, nikt jej nie odpowiedział.
Siedziała na podłodze oparta o wielką, lśniącą taflę lustra. Poczuła chłód na plecach, drzwi windy były zamkniete, wciąż jednak słyszała dobiegające z oddali głosy znajomych. Pojedyncze słowa stały się nagle wyraźnie słyszalne. Anka zrozumiała, że przyjaciele dyskutują o jej i Kaśki tajemniczym zniknięciu. Chciała podciągnąć się, by stanąć na nogach, nie potrafiła pokonać słabości. Głowa opadała ilekroć próbowała ją unieść, pomieszczenie, w którym ją zamknięto było wolne od usypiającej pary. Nigdzie nie było Kaśki.Anka z trudem przeszła do pozycji klęczącej, a chwilę później opierając ręce o podłoże podjęła kolejną próbę stanięcia na nogach. Tym razem udało się, wciąż była oszołomiona. Odwróciła się w stronę lustra, przecież to niemożliwe, przebiegła wzrokiem po sobie, poczynając od zakupionych kilka dni wcześniej butów, ręką wygładziła zmiętą spódnicę i kolejny raz zerknęła w lustro.To nie była ona. Czuła ciepło rozlewające się po całym ciele, parzyło. W miejscu, w którym powinno przyglądać się jej własne oblicze, znajdował się on. Elegancki, przystojny o kuszącym uśmiechu mężczyzna. Machinalnie rozpięła płaszcz i rzuciła nim niedbale za siebie, nadal było zbyt gorąco. Położyła rękę na szyi i powoli przesuwała w dół, a gdy natrafiła na pierwszy z guzików białej bluzki bezceremonialnie pociągnęła chwytając za brzeg tkaniny. Maleńkie guziczki rozsypały się po podłodze windy.Mężczyzna z lustra patrzył na odsłaniające się przed nim ciało kobiety.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Winda



Rozprawiały żywo, wiodące miejsce w dyskusji obydwie przyznały najnowszym pozycjom wydanym przez znajomych pisarzy z dużo większym dorobkiem niż suma ich publikacji. Za oknem przemykały rozmaite krajobrazy. Nie do końca wiedziały, czy bezbłędnie rozpoznają stację docelową. Na zmianę raz jedna raz druga wypatrywały tablice przystanków kolejowych i w chwilach, kiedy okazywało się, że jednak ich przeczucia zawodzą głośno wybuchały śmiechem.
- Pewnie zaraz będziemy – rzuciła Kaśka spoglądając na zegar we własnej komórce.
Anka wbiła oczy w szybę, skupienie pryskało wraz z pojawiającym się oczopląsem.
- Jest, jest – wrzeszczała trącając koleżankę. Pociąg zaczął hamować, a one coraz bardziej podniecone niemal jednocześnie rzuciły się do wyjścia. Spojrzały po sobie i kolejny już raz w czasie tej podróży parsknęły jak na komendę śmiechem.
Wyskoczyły na peron i natychmiast zobaczyły Anię spacerującą wzdłuż krawędzi tuż nad torem. Niezwykle elegancka i z tym samym ciepłym uśmiechem na twarzy. Przylgnęły do siebie wszystkie trzy.

Cafe 22 – swoją nazwę zawdzięczało piętru, na którym je ulokowano. Bajeczna panorama rozciągała się za olbrzymimi oknami. Była dwunasta w południe, lokal jak na tę porę przystało nie był zapełniony konsumentami, co dawało dziewczynom luksus zachowania pełnej swobody. Okrągły stolik zapełnił się momentalnie szeregiem wysublimowanych trunków, kiedy Anka z Kaśką poczuły nieodpartą potrzebę zaciągnięcia się papierosowymi oparami. Rozglądały się po pomieszczeniu i w żaden sposób nie umiały zlokalizować palarni, która ich zdaniem w tego typu miejscu była niezbędna. W międzyczasie do ich grupki dołączyła kolejna z dziewczyn Kornelia.
- Dziewczynki my spadamy na dymka – Powiedziała Kaśka i niemal natychmiast wstała z miejsca. Obydwie ruszyły w stronę windy, w korytarzu minął ich mężczyzna. Mogłyby przysiąc, że gdzieś już go widziały. Czarny garnitur wystawał z rozpiętego płaszcza identycznej barwy. Anka uśmiechnęła się porozumiewawczo do Kaśki.
- Jakby jeszcze miał czarną, skórzaną aktówkę w ręku, mogłabym sobie coś pomyśleć…- powiedziała wciskając guzik przy windach i jak zawsze w podobnych sytuacjach zaśmiały się obydwie.
Facet spojrzał wymownie. Sprawiał wrażenie zaskoczonego zachowaniem kobiet. Chwilę później zniknął za drzwiami kawiarni. Piętro za piętrem zbliżały się do miejsca, w którym wreszcie będą mogły skosztować tej znanej im dobrze rozkoszy. Winda zatrzymała się, drzwi powoli rozsuwały od środka w dwóch kierunkach. Anka spojrzała na Kaśkę. Zbyt powoli ustępowały przed nimi dwie połowy metalowych drzwi. Kaska poprawiła włosy spoglądając w lustro i krzyknęła dostrzegając odbicie czegoś, co zza uchylających się podwoi wbijało się w małe pomieszczenie.



Anka wsunęła dłoń w szparę miedzy dwoma skrzydłami i w jednej sekundzie poczuła przeraźliwe zimno oblepiające całą rękę. Od czubków palców postępowało jakieś mrożące stado niewidzialnych cząsteczek. Popatrzyła na paznokcie, czerwony lakier począł odpryskiwać od wypielęgnowanych paznokci, odsłaniając śliwkową barwę pojawiającą sie na skórze.
- Cholera! - wrzasnęła i odskoczyła gwałtownie wbijając się niemal w lustro. Kaśka chwyciła dłoń koleżanki i przypatrywała się z przerażeniem zmianom na skórze.
- Co to ma być?! - Uderzyła w guzik znajdujący się na samym dole tabliczki. - Zero, zero!!! - tłukła bez efektu palcem.
Drzwi ustąpiły, przed nimi znajdował się długi korytarz na końcu którego dostrzegły dyżurkę. Jak na komendę odwróciły się i spojrzały w stronę windy, to już nie była mgiełka, kłęby szarych oparów tańczyły wysuwając jęzor przez zamykające się wolno drzwi. Wzdrygnęły się nie mal jednocześnie i ruszyły w stronę zauważonego chwilę wcześniej stanowiska ochrony. Kolorowy chodnik, po którym przed godziną wchodziły do budynku zmienił barwę na metaliczną szarość. Szklane drzwi dzieliły kobiety od wyjścia z budynku i ulokowanej nieco z oku dyżurki. Przyspieszyły kroku i stanęły przed nowoczesnym przejściem. Drzwi rozsunęły się, a gdy przestąpiły niewidzialny próg, zamarły. Kolejny raz znalazły sie przed windą.
- Co to do diabła! - Zapewne Kaśka usiłowała krzyknąć ale jej głos zamienił się w donośne chrypienie.
Przed nimi ten sam korytarz, w oddali dyżurka i szklane drzwi. Anka odruchowo przetarła oczy i zwróciła się do koleżanki.
-A a a ... - Kaśka wydawała się, gdzieś lawirować poza własnym ciałem, wprawdzie wciąż stała w tym samym miejscu jednak nie drgnęła nawet. Za nią stał mężczyzna, ten sam człowiek, którego mijały wchodząc do windy na dwudziestym drugim piętrze. Anka odgarnęła grzywkę i spojrzała na tajemniczego nieznajomego. Gdzieś juz go widziała. Wysoki o równomiernie przystrzyżonych włosach, które tuż nad uszami przyprószone lekko tak męską przecież oznaką upływającego czasu. Delikatny wąs dodawał mu uroku i niewątpliwie działał na kobiety jak afrodyzjak. Tak, musiała przyznać sama przed sobą, ten facet był niezwykle smakowitym kąskiem dla kobiety.

czwartek, 3 listopada 2011

Ateistą jestem


Tak, założę się, że już tu jest, cichaczem skrada się w nadziei pewnie na nieodgadnięcie jej zamiarów. Moja strażnica moralności, moja walcząca pokonana, zaskoczę ją, zapomniała chyba, że jej własny syn cierpi na brak potrzeby spania. Poprawiam poduszkę i oczekuję wejścia. Podsuwam się do pozycji siedzącej i zastanawiam się jaki teraz wyimaginowany powód usłyszę. Jest, jest, ledwie powstrzymuję wybuch śmiechu. Delikatne skrzypniecie drzwi i czarna burza włosów, wyłania się zza futryny, zabawnie wygląda, jak szpicel, taki pies tropiący.
- Czego chcesz? - Patrze na jej wyraz twarzy, moja matka zbladła.
- Szukam dokumentów stowarzyszenia - rzuciła i już zupełnie normalnie weszła do pokoju. Podeszła do mojego biurka i szarpnęła szufladę, podrzuciła kilka szpargałów, zakręciła się, a zaraz potem stanęła bez ruchu.
- Znalazłaś? - Rozbawiła mnie jej nieudolność pozowania. - A tak normalnie to czego chcesz? - Powtórzyłem pytanie, przecież wiedziała doskonale, że nie ze mną te numery.
- Już ci powiedziałam.
- Jakie kurwa papiery?! U mnie w pokoju jakieś śmieci? Wyjdź mi stąd.
Odwróciła głowę, wyobrażam sobie jak się poczuła, zdemaskowana. Matka, moja biedna matka. Całe życie ratuje innych, zaraz pewnie rozpocznie to swoje kurewskie przemówienie. Ona nie chce na to patrzeć, jej syn się stacza. Jak ona to zawsze mówi...Potrzebujesz pomocy, a ja tu jestem właśnie po to
Jednej rzeczy nie przewidziała, można pomóc komuś kto cierpi, komu jest źle, kiedy ona zrozumie, że ja nie potrzebuję niczyjej pomocy. Mi jest dobrze, super, jestem jebanym szczęściarzem, niby z jakiego powodu uznała, że potrzeba mi jej ratunku, co ja kurwa topielec jestem?
Ta stojąca wciąż w miejscu kobieta, zaskakuje mnie coraz bardziej. Nic nie mówi. Cicho, cicho ona myśli, dam sobie łapy uciąć, że tym razem zmieni strategię.
- Jakiejś roboty byś sobie poszukał - przemówiła, jak Boga kocham, przemówiła.
Bóg - istota niematerialna, ciekawe dlaczego wymyślili mu taką nazwę? Bóg...jaki kurwa Bóg, wirujące mikrocząsteczki, czy niezidentyfikowany patos? Żal mi tych wszystkich wierzących niepraktykujących, albo niewierzących praktykujących. Ateista jestem, gdybym nie miał matki może sam bym w niego wierzył
- Czarek, mówię do ciebie...
- No wiem, wiem. Całe życie, nie robisz nic innego. Roboty mam szukać? A ty wiesz, że dla niektórych to są rzeczy ważniejsze niż kasa? Takie coś jak idea, słyszałaś o ty w ogóle. - No tego się nie spodziewałem, jak chomik wypychała policzki. Pewnie samo słowo pieniądze dostarczało jej chęci do życia, mamona ludzie kochali dla niej zabijali, ale nie ja. Mam wyjebane na cały ich ten materializm. Brzydzę się ich sprzedajną wizją życia.
- No nie wytrzymam, idealista się znalazł. Skoro masz w dupie kasę to za co kupujesz prochy?!
- A to już widzisz nie moja wina, że ten kurewski świat zapędził się aż tak daleko.
- Żerujesz na mnie i mojej pracy, idź do tych twoich dilerów, niech ci sprzedadzą marychę, zapłacisz im swoimi hasełkami. Pasożycie. - Wściekła się, zaczynała krzyczeć. - Po jaką cholerę wynosisz wszystko z domu, skoro masz gdzieś kasę?!
- Nie nakręcaj się, masz za mało szmalu? Weź sobie kolejne zlecenie jak ci mało, ja nie narzekam. Jestem jaki jestem, takiego mnie urodziłaś, pamiętasz? Jestem twoją jemiołą, żyjemy w symbiozie mamuśku. - Roześmiałem się w końcu. No ona, moje drzewo - żywiciel, tak bardzo starała się ... własnie o co ona tak się starała? Ja pierdolę, nie wiem o co... Gdyby choć przez chwilę była taka jak jej babcia.
Kochałem moją prababcię, artystyczna dusza, ona zawsze rozumiała, co człowieka boli, a co cieszy. Zmarła biedaczka, a ja nie mogłem tego pojąć. Nie chciałem iść na ten pogrzeb, no ale jak, przecież kurwa wszyscy się zjechali, żeby opłakiwać biedaczkę, nawet jej nie znali.
To tylko trawka, wypaliłem skręta, musiałem jakoś się tam wbić. Tabun czarnuchów, obległ trumnę z pustym opakowaniem po prababci. Nie miałem pojęcia, że tak się będę nudził na tym pogrzebie. Przecież jej już kurwa nie było. Wróciłem do domu, ziomek załatwił amfę. Na blacie kuchennego regału zobaczyłem jakąś słuchawkę, nie mam pojęcia kto ją tam podrzucił. Nie pamiętam jak, ale znalazłem się na podwórku. Przyłożyłem słuchawkę do ziemi i wtedy usłyszałem ich wyraźnie. Takiego syna się doczekać, skaranie boskie. Nawet na pogrzeb nie mógł normalnie przyjść. Wstyd i hańba Pojebany naród, myśleli, że jak stoją dwie ulice dalej to ich nie usłyszę? Przycisnąłem mocniej słuchawkę i jakaś dziwnie miękka mi się zdała. Jakiś dzieciak przechodzący obok krzyknął do mnie: - Co pan robi z tym bananem? - Popatrzyłem na ziemię, na własną rękę, dłoń lepiła się od miąższu. Ja pierdolę, magia. Ktoś moją słuchawkę przemienił w banana

środa, 2 listopada 2011

2 listopada





Przemykałam pomiędzy tłumami ludzi i wciąż nie mogłam pozbyć się tej myśli: "Po jakie licho to wszystko?". Przychodzą, pochylą się na krótki moment, zapalą możliwie najdroższe znicze kupione z tej jednaj okazji. Rozglądam się, pomniki lśniące od porannej mglistej wilgoci, płomienie rzucające światło na zastawione chryzantemami tablice. Gdzieś w górze szybują wspomnienia o tych, dla których tu się znaleźli. Czy im to jest faktycznie potrzebne? Zastanawiam się, czy nie byłoby właściwsze, gdyby to oni raz do roku zbierali się w jednym miejscu i odprawiali rytualne modły za nas, żyjących.
Zostałam sama nad grobem, dzieciaki rozpoczęły wędrówkę po nekropolii, a ja stałam zapatrzona w grób i mimo wielokrotnych rozmów jakie toczyłam w tym miejscu wcześniej, tak rozmów, choć pewnie powinnam napisać monologów, nie umiałam nawet w myślach sklecić jednego zdania. Za moimi plecami nad pięknym, czarnym pomnikiem zebrała się wielopokoleniowa rodzina zmarłego. Dyskutowali, śmiali się, opowiadali jakieś anegdoty, a ja patrzyłam z podziwem, jak wiele radości może być w ludziach.

czwartek, 27 października 2011

fragment drugi

Bartek, siedział na ławce przed domem w towarzystwie kolegów. Śmiech, rozbrzmiewał po zaniedbanym podwórzu. W oknie na piętrze, siedziała młoda dziewczyna, długie włosy, powiewały swobodnie, podrywane podmuchami letniego wiatru. Krzyczała coś w stronę, pijących piwo mężczyzn.
- Do domu! – wrzasnął Bartek.
-Bujaj się – odpowiedziała. – Ja nie Agata, jej możesz rozkazywać – odgryzła się.
- Co, powiedziałaś? – Bartek wściekły, wstał z miejsca i zwrócił w stronę wejścia do budynku.- Coś ty powiedziała? – powtórzył i zacisnął zęby.
W tym samym czasie zbitą z desek bramkę na podwórzu, otworzyła sześćdziesięcioletnia kobieta o miedzianych, krótkich włosach i wyraźnym makijażu.
- Sąsiadka jak zwykle elegancka – rzucił kolega Bartka nieco sepleniąc.
- A co tu się dzieje? – zapytała kobieta, przeszywając wzrokiem obu mężczyzn. – Już popijacie?
- Zaraz popijacie… – Machnął ręką Bartek. – Gadamy, a że w buzi zaschło, to trza pomoczyć, tak? – powiedział żartobliwie. – A mama, gdzie się szlaja? – zapytał z uśmiechem.
- W mieście byłam, chodź Bartek do domu.
- Zaraz – burknął.
- Chodź, chodź synu – ponagliła i podeszła do syna.
- Powiedziałem zaraz. Powiedziałem, czy nie? – Odsunął się i wyciągnął rękę w kierunku drzwi. – Idzie mama? No, niech mama, idzie. – Dodał spokojniej.
- Masz skończyć to piwo i za pięć minut, widzę cię w domu – stanowczym głosem, odezwała się kobieta i podrzuciwszy w dłoni żółtą jednorazówkę ,ruszyła do domu.
- Jasne – rzucił pogardliwie.
Dziewczyna zamknęła okno, a Bartek ponownie, rozsiadł się na wykoślawionej ławeczce i podniósł do ust do połowy wypełnioną butelkę z piwem.
- To mówisz, że twoja cię pognała? – zagaił niski, przygarbiony współtowarzysz.
- Nie pognała. Nie otworzyła mi drzwi, ale zobaczymy, kilka dni i będzie prosiła, żebym wrócił.
- Myślisz? – zapytał mocno wcięty już kolega, kołysząc się lekko.
- Przecież ona mnie kocha – odpowiedział spokojnie Bartek i pociągnął następnego łyka.
- A jak nie?
- Co nie?
- Jak nie powie ci żebyś wrócił, co wtedy zrobisz? – ciągnął kolega. – Dajmy na to, że tym razem Agata powie, że ma cię w dupie? – zachichotał.
Bartek odstawił butelkę na tyle silnie, że ta przewróciła się na prowizorycznym stole, wylewając z siebie resztkę piwa. Odwrócił się ze złością w stronę kumpla i zawołał:
- O co ci chodzi?!
- Nic – powiedział niski szatyn. – Rozważam tylko taką możliwość, bo w zasadzie to ona może już mieć kogoś na twoje miejsce. – Ostatnie słowa, doprowadziły Bartka do wściekłości, wstał i chwycił kolegę za kaptur starej zniszczonej bluzy.
- Gadaj kurwa, co wiesz! – wrzasnął. – Gadaj!
- Pojebało cię, stary żartuję tylko – odpowiedział pośpiesznie mężczyzna, szarpiąc się. – Puszczaj debilu! Żartowałem tylko.
Bartek, nie zwolnił uścisku. – Bo ci wyjebię, jak mi nie powiesz – zagroził i zaciskając pięść podkurczył rękę, a następnie cofnął ją lekko, zamierzając się na kolegę. – Chcesz? – wrzasnął. – Widziałeś ją z kimś?! Na bank ją widziałeś.
- Nie – mamrotał ledwo, trzymając się na nogach. – Nic nie widziałem.
- Zabiję ją. Kurwa, zabiję! – ryczał na całe podwórze.
Nagle do szarpiących się mężczyzn, podbiegła kobieta i chwyciła Bartka mocno za ramię – Bartek na górę – powiedziała stanowczo i usiłowała, zaciągnąć mężczyznę do domu.
- Zaraz – wyszarpał się i ponownie podszedł do kumpla. – Gadaj!
- Do domu mówię – matka, nie dawała za wygraną ponownie, złapała Bartka za ramię i tym razem znacznie silniej, ciągnęła za sobą.
- Dobra już idę – uspokoił się trochę.
Weszli na wiodące do klatki schody, Bartek odwrócił się, jego kolega, zbierał porozrzucane butelki i również szykował się do domu.
- Zabiję cię kurwo – krzyknął w stronę towarzyszącego mu jeszcze przed chwilą mężczyzny. – Dowiem się, zobaczysz, że się dowiem i jeśli okaże się, że to ty kręcisz się koło mojej żony, ubiję cię jak prosiaka. Słyszysz śmieciu?!
- Cicho już. – Matka, głaskała syna po plecach. – No cicho!
- Co mnie mama, głaska – wzdrygnął się.
- Nie denerwuj się, mama, kupiła ci piwko, spokojnie sobie, wypijesz i zapomnisz o wszystkim – wyrecytowała. – Widzisz synu, ona ci życie zatruła, nawet tu ciągle o niej myślisz, nie jest warta twoich nerwów, ta wielka pani psycholog, ta kłamczucha.
- Niech mnie mama, nie wku…- nie dokończył. – Jeszcze słowo, a idę na wały! – wrzasnął. – Nawet mi nie wspominać o Agacie, słyszała mama? Pytam, czy mama słyszała? – Zawrócił gwałtownie na schodach.
- Wiem synku, wiem, spokojnie, idziemy do domu – odpowiedziała.

Bez tytułu, póki co...


Agata wróciła do domu zmęczona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. W mieście była jedynym psychologiem specjalizującym się w terapii rodzin. Mieszkała w trzypokojowym mieszkaniu wraz z dwójką dzieci i do niedawna drugim mężem. W środowisku pedagogów, terapeutów cieszyła się bardzo dużym poważaniem. Jej wyniki pracy były imponujące. W większości przypadków, udawało jej się wyprostować relacje między zbuntowanymi nastolatkami, a ich rodzicami.
Gdy tylko przekroczyła próg pokoju, usłyszała pukanie do drzwi. Zdziwiła się nieznacznie, było dość późne popołudnie i nikogo, nie spodziewała się gościć.
- Proszę! – krzyknęła z pokoju i leniwie, ruszyła wąskim, długim korytarzem w stronę wejścia.
Drzwi otworzyły się, a w progu ujrzała teściową. Kobieta, obdarzyła Agatę wymuszonym uśmiechem:
- Dzień dobry – kiwnęła głową i nie czekając na reakcję synowej, ruszyła w jej kierunku. Była nieznacznie niższa od Agaty, krótkie włosy zafarbowane na miedziany kolor dość dobrze współgrały z brązową szminką, pokrywającą usta. Sześćdziesięciokilkulatka, dbała o swój wygląd, delikatny makijaż i dobrze dobrany kostium, odejmowały jej kilku lat. – Możesz zrobić mi kawę? – zapytała zaskoczoną synową.
- Oczywiście, przejdźmy do kuchni. – Zaproponowała Agata i ruszyła pierwsza.
- Przyszłam, bo…- zaczęła kobieta, zwracając się do synowej nalewającej wody do czajnika. – Prosił mnie Bartek, bym mu przyniosła pozew rozwodowy, który podobno napisałaś.
- Słucham? – Agata odsunęła się od stołu, na którym przed chwilą, ustawiła filiżankę ze świeżo zaparzoną kawą. Oniemiała, a pod wpływem tego właśnie uczucia, otworzyła bezwiednie twarz i przyglądała się, siedzącej przy jej stole, w jej domu kobiecie. Nie była w stanie przez dłuższy czas, wypowiedzieć nawet jednego słowa. Stała bez ruchu i patrzyła na teściową.
- Czemu tak patrzysz? – zapytała wreszcie kobieta.- Bartek mówił, że miałaś, napisać pozew rozwodowy?
- Wczoraj odszedł, a wy dziś, chcecie ode mnie pozew? – Agata, zmarszczyła czoło i opadła na puste krzesło, stojące tuż przy niej. – Chwila, jeszcze nie napisałam. Może dacie mi trochę czasu? – Podwinęła nogę pod siebie, w tej pozycji zyskała przewagę. Chciała, by pijąca kawę kobieta odczuła swoisty rodzaj zlekceważenia. – Dopiero wróciłam z pracy, jestem zmęczona – ciągnęła dalej, zmieniając temat. – Muszę zrobić dzieciom coś do jedzenia…
- Dawno mówiłam, że wasze małżeństwo nie ma sensu – stwierdziła teściowa, biorąc duży łyk z kolorowej filiżanki. – Rozwiedziecie się i zaczniecie nowe życie. Okłamywałaś tyle lat mojego syna i nadal kłamiesz, przecież on sam nie odszedł, nie wpuściłaś go do domu. – Dokończyła i opuszkami palców, przetarła kąciki ust.
- Owszem nie wpuściłam go, a dlaczego miałam go wpuścić? Całą noc się szlajał, a rano do domu przyszedł? Niby w jakim celu? Hotel sobie znalazł, czy inne przytulisko?
- Nigdzie się, nie szlajał tylko u mnie był – kobieta, podniosła głos. – Dość tego. Oszukujesz go na każdym kroku, ile chłopak może znieść. Powiedziałaś mu, że pobrałaś z banku tylko premię, akurat tak się składa, że ktoś cię widział w tym banku i powiedział nam ile dokładnie kasy, wzięłaś. – Twarz teściowej zaczęła, nabierać purpurowego koloru, a kości policzkowe uwydatniały się pod wpływem ścisku mięśni. Kobietę, opanowała wściekłość.
- No, nie wytrzymam – Agata, zaśmiała się nerwowo. – Ja go oszukuję? Ja!? Ciekawe kto, wyciąga mi pieniądze z portfela i przepija je? A odnośnie pieniędzy, które pobrałam, powiem tylko tyle, to moje pieniądze, czy Bartka? No czyje do cholery?! Nawet, nie muszę nikomu, mówić czy wypłacam, kiedy wypłacam i ile. To moja wypłata, pracuję ciężko na nie, tak?! – krzyczała w kierunku gościa. – Tak czy nie? Bartek chce pieniądze? Nie widzę problemu, niech idzie do pracy.
- Dobrze wiedziałaś, wychodząc za niego, że on nie pracuje.
- O nic z tych rzeczy, to on dobrze wiedział żeniąc się, że nie ma takiej opcji w ogóle, by był na moim utrzymaniu.
- No to, zrób jak ci zawsze mówiłam – odezwała się tym razem już łagodniej teściowa. – Agata, usiądź wieczorem i spokojnie, napisz ten pozew. Jutro przyślę, którąś z dziewczyn po niego i wyślę poleconym. Wy się nie nadawaliście nigdy do siebie.
- A owszem dobrze nam było czasem, ale tylko wtedy, gdy Bartek, trzymał się z dala od was.
- Jak śmiesz! – oburzyła się kobieta. – To jest mój syn, dokąd miał pójść, kiedy ty wyganiałaś go z domu.
- A przyczyna? Widzi mama tylko to, co chce zobaczyć. Z jakiegoś powodu, kazałam mu się wynieść prawda? Sześć długich lat waszych wspólnych krętactw, manipulacji i innych podłości. Niech go mama, zapyta ile przez ten czas, dał pieniędzy na życie, a ile przehulał. Proszę, odpowiedzieć na pytanie, czemu mamy zięć musi pracować i utrzymywać swoją żonę, a syn ma do końca życia, pasożytować na mnie i moich dzieciach?
- Mylisz pojęcia – burknęła nadąsana teściowa. – Bartek obiecał mi, że nigdy już nie odezwie się do ciebie, nie zadzwoni i nie napisze, i zapamiętaj, jeśli ty pierwsza się z nim skontaktujesz, zrobię ci taką awanturę, że zobaczysz…- Kobieta, wstała i skierowała się do wyjścia. Agata wciąż tkwiła na krześle, nie powiedziała już ani jednego słowa.
Kroki na klatce schodowej dawno już ucichły, a ona nadal w tej samej podkulonej pozie, siedziała na krześle. Starała się nie myśleć o tym, co przed momentem usłyszała. Oglądała podłogę, po chwili przenosiła wzrok na ściany, aż wreszcie zatrzymała się na własnych dłoniach. Długie palce zakończone średniej długości paznokciami, przyciągnęły na dłużej uwagę. Płytki, zauważyła to dopiero w tej chwili, płytki dotąd tak zadbane zaczęły, ujawniać podłużne pręgi. Przypomniała sobie, że dokładnie takie same, widziała, jako dorastająca dziewczyna u swojej mamy. To był znak czasu. Jej ciało poddawało się działaniu upływających lat.
- Co robisz mamo? – zapytała Kamila, stając w drzwiach.
- Nic.
- Powiedz mi, czy przypadkiem nie było u ciebie matki Bartka? Spotkałam ją w pobliżu domu. – Kamila, spojrzała podejrzliwie.
- A no była.
- Mamo, daj sobie spokój z tą powaloną rodziną, proszę cię.
- Kamila, nie wyrażaj się w ten sposób – Agata usiłowała, wpłynąć na córkę, by powstrzymała się od komentarzy. – Lepiej będzie, jak uprzątniesz swój pokój, zabić się można. Jutro przyjeżdżają dziadkowie, przywiozą Pawła i nie chciałabym znów się wstydzić przed nimi za swoją leniwą córkę.- Agata puściła oko i uśmiechnęła porozumiewawczo.
- No dzięki mamo, serdeczne dzięki. – Nastolatka oburzyła się na matkę.
- Aj młoda, młoda – westchnęła Agata i natychmiast, wstała z krzesła. – Dziś robisz porządek u siebie, a jutro jak wrócę z pracy, skupiamy się na szafach i zbytecznych ciuchach. Okej? – Oparła rękę o ramię córki i delikatnie, pchnęła ją przed siebie.
- W sumie można – odrzekła Kamila i obie, ruszyły w stronę pokoju. – Mamo… - zawołała Kamila i demonstracyjnie, wstrząsnęła rękami. – Proszę, obiecaj mi, że nie wrócisz do niego. – Podbiegła do stojącej w progu pokoju Agaty i rzuciła się jej w objęcia. – Nie możesz – szeptała matce do ucha. – On cię niszczy. Mamo.
Agata przycisnęła córkę mocno do siebie i zatopiła palce w długich, czarnych włosach, spadających swobodnie na plecy i ramiona. Przeczesywała kosmyki, odgarniając nieposkromione pasma spływające na twarz.
- Nic nie mów córeczko – dłonią, podniosła twarz córki z własnego ramienia i spojrzała Kamili głęboko w oczy, a następnie, podrzuciła głowę, robiąc przy tym tę samą śmieszną minę, jaką zawsze, stroiła do dzieci, kiedy były jeszcze małe. – A teraz do roboty – klepnęła nastolatkę w pośladek.

poniedziałek, 24 października 2011

Łańcuszek


Kombinuję, miętosząc się wciąż na łóżku, jak tu wstać. Zwyczajnie bez oporu, postawić na podłodze jedną nogę, potem drugą, myślisz, że to takie proste wyzwanie? Wyjść, byle wyjść z domu. Reszta jakoś się potoczy. Siadam i wcale nie jest czynność, sprawiająca przyjemność. Słyszę go, krząta się po kuchni…mojej kuchni. Idzie, ciężkie stąpanie roznosi się po deskach i powoduje wyraźnie słyszalne skrzypnięcia. Znów mnie zaskoczył, oto na ławie przed moim prywatnym, wygodnym całkiem więzieniem, postawił filiżankę świeżo zaparzonej kawy. Aromat nęci, świdruje nozdrza i wywołuje niekłamane pożądanie, gdyby tylko to nie on ją podał. Patrzę, właściwie nie, wlepiam bezmyślnie wzrok w filiżankę, jeden namalowany kwiat, przywodzi na myśl mnie samą, samotną, wbitą w podłoże. Zerkam na niego, nie widzi mnie, delektuje się własną czarną z mlekiem. Unika kontaktu, czuję to ciepło, gdzieś tam w środku, ile ja bym dała, żeby wstać i tę jego w łaskawości podaną kawkę wylać mu prosto na głowę. Rozbić elegancką filiżankę, podarowaną w komplecie w ramach prezentu ślubnego i trzasnąć go w twarz.
Nie umiem tak grać, rany trzeba być mistrzem świata, żeby coś podobnego udawać. Niech mu będzie, pierwszy łyk i kołatki tuż nad żebrem, powiem – wreszcie powiem, co o nim myślę, spokojnie bez emocji, wyrecytuję to co w nocy układałam w pamięci.
- Jesteś beznadziejny, wiesz? – zapytałam odstawiając filiżankę na miejsce. Oderwał wzrok od telewizora i spojrzał na mnie jak zbity pies. Znam te sztuczki, teraz nastąpi skrucha, tłumaczenie ze wskazaniem na jego niewinność, głupawe uśmieszki i przyrzeczenia. Nie dam się nabrać, nie tym razem…Cholera byle się nie dać wkręcić. „Wytrzymaj”, przekonuję siebie.
- A myślisz, że ja to nie mam dosyć? – Nieoczekiwanie przysiadł się obok. – Czepiasz się tylko ostatnio o wszystko, nakręcasz się i nie zwracasz uwagi na moje uczucia.
- Uczucia? – roześmiałam się, rozbawił mnie tym swoim patetycznym tonem. Uczucia…nie wytrzymam, hrabia ma uczucia.
- O czym mówisz? Obraziłam uczucia, twierdząc, że od tygodnia w lodówce pingwiny w hokeja grają? O jakich uczuciach ty do mnie? O tym, że nawet pies nie chce jeść w kółko tego samego, a dzieci muszą, tatusiu? – Tak ironicznie i szyderczo zajrzałam mu w oczy. Ja mu dopiero udowodnię, że potrafię być tą wredną suką. – To jest dla ciebie powód, by zmieszać kogoś z błotem? Człowieku, uważasz to za argument, by nazwać mnie kurwą? Jesteś żałosny. Jeśli ja jestem kurwą to odpowiedz kim w takim razie jesteś ty? – Z rozmysłem czekałam na odpowiedź. Tak, lepiej mi się zrobiło. Poczułam ulgę i wcale nie z tego powodu, że udało mi się coś wydukać, a dlatego, ze z uśmiechem na ustach, uderzyłam jego własną bronią.
Posępnie spojrzał z pod łba, chyba nie wierzył własnym uszom, bo wcale nie zaskoczyło go to co powiedziałam, a sposób w jaki owo wyznanie, uczyniłam. - Oj przestań - wypaplał na odczepnego i usiłował jeszcze bardziej się zbliżyć. - Bo to wiesz jak jest, zaczęłaś, a ja skończyłem. - Zamachnął się, by zarzucić na moje ramiona rękę, co zaowocowało u mnie gwałtowną reakcję. Wykonałam jakiś dziwny ruch całym ciałem, w efekcie którego ramię mojego męża wylądowało na łóżku. - Nie przesadzaj - obruszył się. - Nigdy nie zrobiłem ci krzywdy - potwierdził własne słowa bezczelnym kiwaniem głowy.
- Nie, ależ skąd nigdy nie zrobiłeś mi krzywdy. Ty miałbyś coś złego komuś zrobić? - zapytałam szyderczo. - Ty? Żart. Przecież to nie ty dałeś mi w mordę, ktoś się tylko do nas dosiadł.
- Ledwie cię dotknąłem.- Obrzucił mnie takim spojrzeniem, jakbym urwała się z choinki.
- A no tak, ledwie... - powtórzyłam jak echo i naraz dotarło do mnie, że całe to gadanie jest pozbawione sensu. Jego efektywność była mniej więcej taka jak nalewanie wody do dziurawego garnka.
Przestałam reagować na cokolwiek, gdzieś docierały do mnie pojedyncze słowa. Złapałam pilota i wcisnęłam przycisk jakby na tu i teraz było to wybawienie, z głośników popłynęła muzyka, a ja dusiłam wciąż malutki klawisz "volume". Siedzący dotąd przy mnie człowiek, zerwał się gwałtownie i momentalnie zniknął z oczu.

sobota, 22 października 2011

Kilka dni wyjętych z tego roku.

Środa
Obudziłam się rano, bez specjalnego przekonania podniosłam głowę z poduszki, wszystko wydało mi się jakieś dalekie, obce. Dobrze, że choć dźwięki dochodzące z sąsiedniego pokoju uznałam za znajome. Młody obudził się pierwszy i oczywiście pierwszą rzeczą jaką zrobił było odpalenie telewizora. Tak bardzo nie chciało mi się wstawać z łóżka, podciągnęłam się jednak, powoli, ociężale zwlokłam się jakoś. Leżał na przeciwległym krańcu narożnika, on, ten, któremu kilka lat wcześniej powierzyłam siebie i dzieci. Pochrapywał cicho, a ja zastanawiałam się skąd ten człowiek się wziął...Odruchowo dotknęłam policzka, więc to nie był zły sen
Uszykowałam dzieci do szkoły i zabrałam się za robienie kanapek. Wróciłam do pokoju, przykładnie jak gdyby nigdy nic wstał, zrobił kawę i spojrzał na mnie solidnie zdziwiony. Po raz, nie umiem już zliczyć który z oczu wyziera to niewiniątko, ten piekielnie udręczony, niezrozumiany przez podłą szmatę, z którą niechcący się ożenił, skrzywdzony ideał. Przecież on nic złego nie robi, popatrz na niego pusta kobieto, każdego ranka odprowadza dzieci do szkoły, czegóż więcej można chcieć...
Poszedł jak zawsze z dzieciakami, a ja znów wbiłam się w łóżko jeszcze chwilkę poleżę, ostatnimi czasy gnicie w pościeli to moje ulubione zajęcie. Spróbuję popisać trochę, muszę wreszcie skończyć tę książkę...Nie ma silnych, palce nie składają mi się na klawiaturze tak jak powinny. Patrzę na ekran, pięć minut ogromnego skupienia i jakiś szczególny potworek językowy, nadający się tylko do potraktowania go deletem.
Jestem jak zalana wodą świeczka. Czy to możliwe, aby skruszyć się we własnych dłoniach? Oślepnąć i widzieć wszystko jednocześnie? Odpuszczam sobie pisanie i tak dziś tylko filozoficzne rozmyślania, zaśmiecają mi mózg.
W zasadzie cóż takiego się stało, przecież to tylko zwykły policzek, kurwa on nic takiego nie zrobił, cytując jego słowa. Głupia kobieto, mogłaś nie odpowiadać na wyzwiska, przecież wystarczyło sie przymknąć.... Machnęłam laptopem. I już słyszę wczorajszy dzień.
*
- Chleb ze smalcem będziecie jedli - wrzasnął z kuchni do dzieci.
Jak zawsze w podobnych chwilach, usiłowałam wytłumaczyć, że nie można robić dzieciom kolacji od dwóch tygodni z tym samym. Zagotował się w środku, skoro on mówi, że trzeba to trzeba. Kto mi dał prawo do zabierania głosu. Teraz mnie trafiło coś, jak można tak żyć.
- Słuchaj, ja już nie mogę na to jedzenie patrzeć, co dopiero dzieci...
Rzucił chlebem w kąt.
- Idę na piwo! - krzyknął.
- Gdzie? - Nie do wiary, on idzie na piwo, w czasie kiedy jak sam twierdzi zbyt dużo opłat było i trzeba oszczędzać. - Gdzie ty idziesz? Na piwo? Nie stać nas na twoje piwo. - Odpowiedziałam.
Włożył buty i obrzucił mnie tym swoim nienawistnym, szyderczym śmiechem. Trzasnął drzwiami. Stałam nieruchomo w korytarzu i nie mogłam uwierzyć.
- Zdechniesz kurwo - darł się na klatce schodowej.
Stałam bez ruchu, wyzwiska sypały się jeszcze z podwórka.
- Dlaczego on jest taki podły? - Młody złapał mnie za rękę i spojrzał ze smutkiem w oczy.
Rano zobaczyłam go spiącego na podłodze.
- Ty zdechniesz pierwszy - powiedziałam dość spokojnie, gdy wstał z tym swoim głupawym uśmiechem. - Nie jestem kurwą, a już z pewnością nie dla ciebie. To ja cie utrzymuję, nie ty mnie więc pomyśl kto w tym domu za kurwę robi - ruszyłam z monologiem, mając przecież wciąż nadzieję, że coś dotrze do niego z mojego gadania.
- Ty kurwo - powtórzył i zasiadł przed komputerem.
- Ja kurwa? To ty dziwka - oddałam.
Wstał, podszedł do fotela na którym siedziałam i nim się zorientowałam poczułam ciepło, palące ciepło na policzku. - Nigdy do mnie tak nie mów, chciałaś to masz - powiedział i znów wyszedł pić.
*
Tak dziś pójdę poszukać pomocy, przecież muszę coś zrobić. Policja - pomyślałam i naraz wystraszyłam się tej myśli. Wszyscy mnie tu znają, cholera taki kanał...co im powiem.

piątek, 21 października 2011

Wczoraj

Odwieczny problem...wczoraj jeszcze, szybowałam lekko niczym niebieski ptak. Stan nieważkości, utrzymywał się już czas jakiś, pisałam...chyba bardziej, tworzyłam nawet niż pisałam. Gdzieś w mojej głowie, rodziły się całkiem nowe pomysły na stare gotowce. Składałam palce na miniaturowej, zacinającej się wciąż klawiaturce i z zadowoleniem, zerkałam w ekran. Cholera pierwszy raz od dłuższego czasu, smakowałam tę przyjemność, delektowałam się słowem, niczym truskawkami, maczanymi w szampanie. Brry, przecież wcale nie lubię tego cierpkiego napoju. Nawet wariacje dzieci nie były w stanie, wyprowadzić mnie z równowagi, no i ta paskudna grypa, też nie umiała mnie powstrzymać. "Kocham was" chciałam wrzeszczeć, kiedy zaczęłam zauważać błędy, te własne, przed chwilą popełnione. Odrodziłam się, pomyślałam dumna z siebie tak bardzo jak z celującej oceny mojej córki. I nieważne było, że to swoista próżność, przecież raz w życiu mogłam się jej poddać bez uszczerbku jakiegoś konkretnego.
Pamiętasz? Wszystko tak fajnie się składało ostatnio...Czy to było właśnie szczęście?
Jedno słowo...salwa wywołana, przeze mnie, czy Ciebie? Bez znaczenia. Krzyk, złość. Stałam tam w kącie, nie mogłam uwierzyć, że tak można. Przecież nawet w swojej książce, nie wpadłam na taki scenariusz...Fabuła wymknęła się spod kontroli, jeśli przyjąć, że takie pojęcie w ogóle istnieje.
Tak, nawet bardzo bolało, Ty nie znasz podobnego uczucia. W zasadzie nawet nie chodziło o ten policzek, ani rzucone byle jak połamane krzesło. Wiesz, ścisnąłeś mnie w dłoni i zamiast raz szybkim ruchem, złamać skrzydła, wyrywałeś po jednym piórze.
Patrzę dziś na te moje pokaleczone lotki i pytam sama siebie, czemu Bóg stworzył mnie ptakiem?

niedziela, 16 października 2011

poprawiona wersja

Długi, wąski hol prowadził do gabinetu dyrektora. Po obu stronach korytarza znajdowało się po kilka par drzwi. Każde z nich zaopatrzone w tabliczkę, informującą o przeznaczeniu danego pomieszczenia. Skromne biuro otulone zielenią w każdym rogu, parapet oblepiony roślinami doniczkowymi. Pod ścianą, na podłodze w drewnianym naczyniu przypominającym miniaturową beczkę, stała dostojnie, olbrzymia dracena.
Zza sosnowego biurka, wzrok podniosła kobieta w średnim wieku, o śniadej cerze i dużych ciemnych oczach:
- Szukacie kogoś? Ach to ty Dawid, przyprowadziłeś swoją koleżankę widzę, to dobrze, doskonale. - Kobieta uważnie przyglądała się Natalii.
- Dzień dobry - odezwali się niemal jednocześnie.
-Tak. Dobry, dobry, więc jestem szefową tego ośrodka. Ludmiła Rossa. – Podała dłoń Natalii.
- Natalia Leś.
- Potrzeba mi opiekunki, - kontynuowała dyrektorka. - Mam tu troje dzieci, których mamy pracują, ale w zasadzie tylko jedno z nich wymaga stałego nadzoru. Dwójka pozostałych chodzi do szkoły. Niestety Patryk, bo tak ma na imię ten chłopiec, nie nadaje się do takich masowych siedlisk dla dzieci, w każdym razie jeszcze nie teraz...
- Bardzo lubię dzieci - Natalia weszła w słowo kobiecie.
- Obawiam się, moja droga, że opieka nad tym akurat chłopcem ani do łatwych, ani do miłych zadań należeć nie będzie. Patryk ma sześć lat i jest szczególnie wymagającym dzieckiem. Chłopiec sprawia problemy, nie możesz dopuścić do sytuacji, żeby choć na moment, został sam, bo ucieknie i nie doszukuj się w tym żadnej logiki, ucieka wszędzie i każdemu. Bez powodu, wyraźnej konieczności, zwyczajnie, zrywa się i biegnie przed siebie. Nikt nie wie, dlaczego, ani przed kim, wiadomo natomiast, że jest to odruch, nad którym zapanować nie potrafi.
- Jest chory? - zapytała zaniepokojona.
-Tego właściwie nie wiemy – ciągnęła szefowa ośrodka. - Żaden z lekarzy nie potwierdził jakiejkolwiek znanej choroby u chłopca, wszystkie badania wypadły pomyślnie. Wiadomo tylko, że dziecko odrzuca wszelką formę komunikacji i cofa się w rozwoju, nie znamy natomiast przyczyny tego zjawiska, a więc nie umiemy mu pomóc. Podejrzewano początkowo CZR u małego, jednak testy diagnostyczne wypadły negatywnie.Krótko mówiąc, w życiu tego dziecka zaszło coś, co spowodowało, iż chłopiec przestał mówić, przestał być samodzielny, po prostu zachowuje się jak niemowlak, którego trzeba karmić, przewijać jedyna umiejętność z wieku dziecięcego, jaka mu pozostała, to jak już wspomniałam, umiejętność biegania.
- CZR? – zapytała zdziwiona.
- Całościowe Zaburzenia Rozwojowe. Szczęściem,albo może w tym przypadku nieszczęściem podejrzenia się nie potwierdziły.
- E tam, nie będzie tak źle, jestem pewny, że sobie poradzisz. – Chłopak przyjacielsko poklepał dziewczynę po ramieniu. - Muszę lecieć na zajęcia, ale spokojnie, odbiorę cię około szesnastej, w końcu wiesz, aż tak bardzo nie różnisz się od tego chłopaka. - Dawid zażartował jakby od niechcenia i pożegnał się.
- Bardzo śmieszne, bardzo - odpowiedziała lekko oburzona.
- Mimo wszystko chcesz spróbować? - zapytała dyrektorka.
- Oczywiście.
- Więc chodźmy, zaprowadzę cię.
Długi korytarz skręcał w prawo. Na końcu skrzydła białe drzwi z niewielką szybą w górnej części. Pokój był prawie pusty. Na podłodze leżały plastikowe klocki. Duży dywan pokrywał niemal całą podłogę, a na środku siedział w kucki chłopiec, drobnej budowy, nienaturalnie pochylony do przodu, wyglądał na mniej niż sześć lat. Kobieta włożyła klucz w zamek i przekręciła, Natalia położyła rękę na klamce, nacisnęła i znalazła się po drugiej stronie szyby, przez którą obserwowały chłopca. Stanęła przed nim. Chyba jej nie zauważył, wciąż wpatrując się w podłogę
- Cześć, kolego - przykucnęła obok dziecka. Powoli podnosił głowę, wbijając przy tym dwoje niezwykle przenikliwych oczu w twarz dziewczyny. Poznała go, doskonale zapamiętała twarz dziecka. To był chłopiec ze zdjęcia w gazecie. Odwróciła się i spojrzała w szybę w nadziei, że ktoś tam jeszcze jest, ale nikogo nie było. Chłopiec nie spuszczał wzroku z nowej opiekunki, a jego twarz zmieniała się z sekundy na sekundę. Ponownie kucnęła naprzeciw dziecka i wtedy właśnie z jego nieruchomych ust zaczął wydobywać się kobiecy głos. Dość niska, jak na żeńskie brzmienie tonacja, wyraźnie wydostawała się z buzi dziecka siedzącego przed nią, jednak brak ruchu warg sprawiał wrażenie, jakby chłopiec był brzuchomówcą. Wsłuchiwała się w szept przeplatany z zawodzeniem płaczącego, wreszcie słowa stały się na tyle wyraźne, że mogła cokolwiek z tego zrozumieć:
- ... Nie byłam winna temu, co się zdarzyło, nie chciałam prosić nikogo o litość, choć jego serce już dla mnie nie biło, nie mogłam odejść, więziona wciąż siłą. Nie mogłam zapłakać i krzyczeć nie miło, czekałam na Ciebie, lecz Ciebie nie było. Tej nocy ulewnej jak koszmar przybyli, katując i niszcząc sprawiali, że żyli...-
Usiłowała wstać, by rzucić się do szaleńczej ucieczki, poczuła jednak uścisk małej rączki na przedramieniu, ciągle z głową pochyloną nad podłogą nie otwierając ust, odtwarzał ten sam głos:
- …. Nie odchodź, czekałam tak długo, zostań dziś. Siedziałam w tym brudnym fotelu, a każdy zachód słońca obiecywał mi twe przybycie, czekałam, nikomu nic nie mówiąc w bezgranicznym posłuszeństwie trwałam... - Obserwowała chłopca, lecz ten wciąż był w tej samej pozycji, tylko dłoń oparł na dywanie wodząc przy tym wskazującym palcem ślady łez tworzące mokre plamy na podłożu. Słone krople, jedna za drugą, lądując na kawowej wykładzinie tworzyły podłużną, zwężającą się przy końcu plamę, która do złudzenia przypominała ostrze noża.
- Obiecuję, nie odejdę.
Delikatnie gładziła rękę Patryka. Dziecko powoli wpadało w swego rodzaju trans pod wpływem, którego kołysząc się w przód i w tył usypiał sam siebie. Natalia poczuła rodzące się w niej poczucie odpowiedzialności za zasypiające dziecko. Ciekawość, ale też strach. Spojrzała nawłasne przedramię, delikatne włoski nastroszyły się, a skóra poprzetykana była różowymi kropeczkami.
- Na dziś koniec - oznajmiła pani Ludmiła wchodząc do pokoju. - Mama Patryka już wróciła, więc jesteś wolna.
Natalia po cichutku zbliżyła się do drzwi nie chcąc zbudzić podopiecznego.
- Czy mogę panią o coś zapytać? - zwróciła się do szefowej.
- Naturalnie moje dziecko - odrzekła i obie udały się do biura, w którym tego ranka omawiały szczegóły związane z pracą dziewczyny.
- Czy Patryk miał w ostatnich dniach wypadek samochodowy?
Dyrektorka najwyraźniej spodziewała się zupełnie innego zapytania, szczerze zdziwiona odpowiedziała:
- Nie wiadomo mi nic na ten temat, przez ostatnie siedem miesięcy chłopiec nie opuszczał ośrodka na dłużej niż kilka godzin, skąd takie podejrzenie Natalio?
- Wczoraj przeglądając prasę widziałam Patryka na fotografii, ilustrującej miejsce tragicznego w skutkach wypadku drogowego. Chłopiec stał przy wraku auta z dwoma mężczyznami. Jednego z nich trzymał za rękę. Wyglądali jak ocaleni z katastrofy.
- Niemożliwe, kochanie. Patryk jest półsierotą, jego biologiczny ojciec popełnił samobójstwo zanim chłopiec się urodził, matka powtórnie wyszła za mąż, niestety, nie udało się stworzyć rodziny. To był typowy przemocowiec. Bił tę nieszczęsną kobietę, ale z tego, co wiem chłopcu nigdy nic złego nie zrobił. Na tej fotografii musiało być bardzo podobne dziecko.
- To był on, jestem tego pewna, przyniosę ten dziennik, żeby mogła pani sama zobaczyć. Nie skończyły rozmowy, gdy w drzwiach stanął Dawid:
- Obiecałem, że cię zabiorę, więc jestem.
-Tak się cieszę, że jesteś, chcę żebyś zobaczył Patryka. Myślałeś,że mi odbiło, sam się przekonasz, coś się dzieje i wreszcie mogę to udowodnić.
- No, no - chłopak zalotnie spojrzał na Natalię.
- Nie wygłupiaj się, ten chłopiec to ten sam dzieciak, którego widzieliśmy rano w gazecie. Chodź ze mną i sam zobacz.
Po chwili we trójkę znaleźli się pod drzwiami pokoju, w którym wciąż spał chłopiec, Dawid przyglądał się zza szyby.
- O rany, masz rację to on. Jak to możliwe? - pytał, lecz nikt nie potrafił mu odpowiedzieć. Dawid umiejętnie udawał zdziwionego.
- Co wy mówicie? – Szefowa ośrodka zerkała to na Natalię, to na Dawida. Szczerze zaskoczona ich dyskusją. Nie miała pojęcia, co ich tak zdziwiło, ale bardzo chciała się tego dowiedzieć. – O co chodzi?
- Mówiłam pani, ten sam chłopiec jest na zdjęciu w gazecie, którą dziś oglądaliśmy. To on, nawet ubranie ma identyczne.
- Nie możliwe – wzdrygnęła się pani Ludmiła.
- Racja, to ten dzieciak – przyznał Dawid.
Dyrektorka zasępiła się, tych dwoje mówiło o czymś,co nie mogło się zdarzyć. Pulchną dłonią z zaskakującą dbałością poprawiła półdługą beżową bluzkę i prawie krzyknęła po chwili, jakby nagle doznała olśnienia i poznała odpowiedź na niezadane pytanie.
- Chłopcze, za rogiem jest sklep, skocz po gazetę, ocenimy…nie ma co się gorączkować, zobaczymy.
Kilka minut później Dawid, Natalia i pani Ludmiła przeglądali ten sam numer lokalnego dziennika, który znajdował się u Natalii w domu. Było w nim wszystko, informacja o zamykającym oddziały szpitalu, jednak żadnego fotosu chłopca, nawet najmniejszej wzmianki o wypadku.
- Nie rozumiem – stwierdziła zrezygnowana nastolatka i nerwowo przerzuciła kartki. – Było tu…- wskazała na stronę główną pisma, - dokładnie w tym miejscu.
Dyrektorka wyglądała na zdegustowaną, pokiwała głową z politowaniem.
- Dawid, powiedz coś – zawołała Natalia, zdając sobie sprawę z wrażenia jakie wywarła na szefowej. Mogła przecież stracić dopiero podjętą pracę, a co gorsza zostać uznana za niezrównoważoną i nigdy więcej nie zostać dopuszczoną do dziecka.
- To prawda – oznajmił sucho Dawid. – Tamta gazeta różni się trochę od tej. – Trącił celowo trzymane przez dziewczynę pismo, tylko kur…- zreflektował się w ostatniej chwili – kurde nie mam pojęcia, co to oznacza. Jakiś Harry Potter, czy inne gówno.
Kobieta stała bez ruchu, wlepiała pusty wzrok w szybkę i niby obserwowała Patryka.
- Wiecie co, mam sześćdziesiąt lat na karku i wcale mnie nie bawi wasza opowieść, zastanawiam się nawet, czego chcecie dowieść? Przecież nic głupszego nie mogliście wymyśleć.
- Ale to prawda, nic nie zmysliliśmy, musi nam pani uwierzyć – Natalia usiłowała przekonać szefową, mając świadomość jak niewiarygodna jest jej opowieść.
- Magia?- zapytała ironicznie.
- Jutro z samego rana przyniosę gazetę, tę z mojego domu, sama pani zobaczy.
Pani Ludmiła nie wyglądała na przekonaną, poprawiła okulary i wyraźnie znudzona ruszyła w kierunku swojego biura. – Idźcie już – zawołała z oddali.

Całą drogę powrotną zastanawiali się, jakie może być prawdopodobieństwo, iż Patryk i chłopiec ze zdjęcia to ta sama osoba. Dziennik leżał w tym samym miejscu, gdzie go zostawili. Jednocześnie rzucili się, by obejrzeć tajemniczą fotografię, lecz to, co ujrzeli przeraziło ich jeszcze bardziej. Rozbite doszczętnie auto tuż obok dwóch mężczyzn, różnica polegała na tym, że chłopiec nie trzymał już jednego z nich za rękę, a leżał u ich stóp w poszarpanej koszuli i rozerwanych spodniach. Spoglądali na zmianę, to na siebie, to na fotografię, żadne z nich nie miało pojęcia, co się dzieje. Niemożliwe, aby wszystko działo się naprawdę. Żadnego wytłumaczenia.
- Nie wiem, o co tu kurwa chodzi, ale gazeta jest tworem martwym, a my żyjemy, popraw mnie, jeśli się mylę. – Dawid nerwowo spacerował po pokoju. – Jak, no jak to jest możliwe, że martwy kawałek papieru zmienił swoją zawartość, dupa Natalia, nie ma takiej możliwości, czy my znaleźliśmy się w jakimś laboratorium inżynierii kwantowej? Powiedz coś wreszcie - był wyraźnie zaintrygowany i poruszony jednocześnie. Czekał na reakcję dziewczyny, ale ta ciągle wpatrywała się w zdjęcie.
– Ja też nic z tego nie rozumiem, jedno jest pewne, ten chłopiec na zdjęciu, to Patryk, tylko, dlaczego on leży, rano jak wychodziliśmy, stał przecież i trzymał za rękę tego faceta. - Palcem wskazała na młodszego z mężczyzn.- Rozmawiałam z nim, co ja gadam? Nie, nie rozmawiałam, on mówił do mnie, a ja słuchałam, rany, obłęd jakiś, nawet nie on do mnie mówił – popatrzyła na Dawida jednoznacznie, jakby chciała krzyknąć: „Wiem, co o mnie myślisz! „
- To jakiś kicz. Tak mi się zdaje, jakaś porąbana podróba. Ktoś cię w jajo robi – dodał spokojniej już. – Musisz przestać o tym myśleć.
- Może – skwitowała.
- Natalia, co byś powiedziała na kino? – zapytał weselszy już Dawid.
- E nie, nie lubię takich miejsc.
- No więc wykombinuję jakiś film i wpadnę jutro. A powiesz mi czemu się wyniosłaś z domu?- Ponownie usiłował podjąć temat.
- Tak jakoś samo wyszło – rzuciła na odczepnego.
- Czyli?
- Miałam dość tamtego miejsca.- Odrzuciła grzywkę szybkim ruchem. – Moja matka…ona …
- Nie mów jeśli nie chcesz.
- Miałam dziesięć lat kiedy umarła moja siostra, była chora, a później jakoś samo wszystko poszło.Najpierw odszedł ojciec, matka zaczęła pić, sprowadzać facetów. To nie był dom.
Dawid chyba pierwszy raz naprawdę jej współczuł.
- Musiało być ci ciężko – stwierdził i szturchnął Natalię jakby chciał powiedzieć :”dobra skończmy ten temat”
- Wiecznie było mi ciężko, zawsze byłam jakaś inna. Wiem, wiem, powiesz pewnie, że czubki tak mają,ale ze mną serio było coś nie tak. Jakieś przywidzenia, wiesz nigdy nie umiałam się zaprzyjaźnić z żadną z koleżanek. Do Iwony – mojej siostry – przychodziły dziewczynki z klasy,a mnie wszyscy unikali. Ktoś coś gubił, wtedy wołali mnie na ratunek. Potrafiłam wszystko znaleźć, choć do dziś nie wiem czemu. Jak już niczego ode mnie nie potrzebowali, nie byłam potrzebna, ale komu byłby potrzebny jakiś dziwoląg – zaśmiała się.
- Było minęło, nie masz, co się nad tym zastanawiać. To jak z tym filmem? Masz ochotę na konkretny tytuł?
- Wszystko jedno, tylko pliss żadnych romansów – odpowiedziała.
- Muszę lecieć mała – Dawid poderwał się i całkiem uradowany stwierdził na odchodne. – Skołuję jakąś komedię, trzeba się z czegoś wreszcie pośmiać. – Machnął ręką i zniknął za drzwiami.

Oczekiwanie na następny dzień pracy było nie do zniesienia. Wieczór nienaturalnie trwał dłużej niż zazwyczaj. Przed snem spakowała do maleńkiego plecaka gazetę, na której chłopiec leżał przy rozbitych samochodach. To był dowód, na to,że nie zwariowała. Argument,który dyrektorka ośrodka powinna przyjąć do wiadomości i który spowoduje iż Natalia nadal będzie się zajmować chłopcem. Nie mogła stracić tej pracy.
Usiłowała zamknąć oczy, a gdy tylko to uczyniła przed oczami pojawiały się ruchome obrazy, drzwi i nieznani ludzie próbujący je otworzyć. Nie miała pojęcia kim byli, jednak ich obecność napawała ją strachem. To były zwyczajne drewniane drzwi, pomiędzy deskami prześwitywało coś, co oświetlało drugą stronę, gdzieś zza zamkniętych powiek dostrzegła klamkę, ktośnanią naciskał jednak nie ustępowała. I znowu to drapanie. Otworzyła oczy, przebiegła wzrokiem po pokoju, drzwi po drugiej stronie ściany były zupełnie inne. Naraz dotarło do niej,że od chwili, kiedy się wprowadziła, nie weszła do drugiego pomieszczenia. Nerwowo odwróciła się do okna, Patryk…przekonywała samą siebie do większego zaangażowania w kontaktach z Patrykiem. Najważniejsze, by znowu się nie przestraszyć – myślała.

Pani Ludmiła siedziała w swoim gabinecie, przeglądała dokumenty, odgłos kroków na korytarzu, zmusił ją do oderwania od zajęcia. Ociężale wstała odsuwając krzesło od biurka i skierowała się w stronę korytarza.
- A to ty? – machnęła ręką nawidok Natalii.
- Dzień dobry pani Ludmiło. Mam to – zawołała uradowana dziewczyna.
Kobieta nie podzielała jej radości, wyglądała na bardzo zmęczoną, a wizyta Natalii raczej nie była oczekiwanym zdarzeniem.
- Co masz? – zapytała bez entuzjazmu.
- Gazetę.
Natalia weszła za kobietą do gabinetu i nie zważając na brak zainteresowania szefowej schroniska, położyła na biurku pismo.
- Tu pani Ludmiło,niech pani spojrzy.
Kobieta podniosła głowę ale nie przeniosła wzroku na dziennik, tylko spojrzała wymownie na dziewczynę,jakby chciała powiedzieć „daj mi spokój”, jednak ta uparcie wskazywała palcem na fotos. Dyrektorka mimochodem zerknęła w miejsce wskazywane przez Natalię i zamarła. To był ten sam chłopiec, identycznie ubrany, w tych samych sportowych bucikach.
- To niemożliwe – powiedziała cicho i złapała się za głowę. To jakiś absurd – dodała. – Idź do niego, idź do Patryka – ponagliła niespodziewnie Natalię.
Powoli zbliżała się do sali, w której w dokładnie w takiej samej pozycji jak poprzedniego dnia siedział chłopiec. Nie zareagował, gdy stanęła przy nim. Zachowywał się tak jakby wciąż był sam.
- Jestem, co będziemy dziś robić? - zapytała.
- Robić, robić – powtórzył, patrząc w podłogę.
Usiadła tuż przy nim. Delikatnie, wyciągnęła dłoń usiłując ,dotknąć głowy chłopca. Wycofała się jednak, widząc przerażenie w oczach dziecka.
- Nie zrobię ci krzywdy – powiedziała cicho.
Sześciolatek bez słowa drapał ręką wykładzinę, wywołując nieprzyjemne dla uszu wrażenia akustyczne. Chrobotanie podobne do odgłosów wydawanych przez buszujące szkodniki przyprawiało Natalię o dreszcze. Rozczarowała się, miała nadzieję, że usłyszy ponownie jakąś część, zagadkowej opowieści. Mijały kolejne dni i nic nowego nie wnosiły. Chłopiec nadal nie reagował w żaden sposób na opiekunkę. Zawsze siedział w tym samym miejscu bez słowa, wykonując rytualne, niezrozumiałe i niewidoczne dla nikogo rysunki na dywanie. Do tego celu używał zawsze lewej ręki. Nie miała już nadziei, że cokolwiek nowego się zdarzy. Jak zawsze rankiem wkraczała do sali Patryka. Machinalnie siadała obok niego i automatycznie powtarzała to samo zdanie:
- Co dziś będziemy robić?
Tak jak każdego dnia nie było odpowiedzi, nic tylko cisza.
- Końcem nadziei dotrwałam do jutra, on był już martwy, a noc za krótka. Z księżyca blaskiem miałam przepłynąć, by poznać ciebie, lecz ciebie nie było.
Natalia znieruchomiała, Patryk jak wtedy pierwszego dnia nie poruszał ustami, nie patrzył na nią. Recytował dobrze znanym kobiecym głosem.
Dali, więc rozpacz na drugie śniadanie i pocieszyli, że poznam nieznane. Pytałam o życie, nieśpieszno je żegnać wbili, więc w pęta, zostałam tam jedna. Krzyczałam, nie wiedząc jak wielka ich siła, podeszli mnie skrycie, by skazać na życie.
- Patryk, Patryk! - krzyczała - Co ty mówisz? Kim jesteś? – Trzymała chłopca za ramię, lecz ten wciąż nie podnosił głowy, zupełnie jakby go tam nie było.
Kołysał się lekko w tył i przód dokładnie tak jak pierwszego dnia.
- Patryk, obudź się! - Nieznacznie potrząsnęła chłopcem i wówczas ten, wzrokiem pełnym rozpaczy, wbił się w dziewczynę. Przestraszył ją wyraz błękitnych oczu dziecka. Patrzył nieruchomymi źrenicami, a mogłaby przysiąc, że bezgłośnie błaga o litość.
- Co mam zrobić? Odpowiedz mi.
Wciąż nie odrywał wzroku od opiekunki, niezwykle nieruchomy ponownie wydał z siebie głos:
- Do Ciebie przybędą z tą samą nowiną, okrutną torturą swój niebyt ożywią. Samotna z lękami zasiądziesz w fotelu zaczekasz na miłość zdradzona przez, wielu, gdy tamta nadejdzie ze łzami na twarzy pomyślisz, że żyjesz, a cud się nie zdarzy. Strącona do piekieł przeklętej boleści przez chłód dwojga dłoni już nocy nie prześpisz.
Chłopiec wpadł w swoisty trans i zasnął. Natalia nie mogła uwolnić się od tego wzroku. To ma jakiś głębszy sens, coś chciał jej przekazać, cóż oczywiście nic z tego nie zrozumiała

środa, 12 października 2011

A może odrobina poezji???




Spotkanie
Trzeci stolik, wychudły wazonik
a na obrusie ciągle jeden
pożółkły dzwonek konwalii
i Ty, jak wtedy, z ubiegłotygodniowym
wydaniem od lokalnej kioskarki.

Mocna czarna, bez mleka
po staremu została
i zza szkiełka przez bruzdę
spojrzenie zadziorne,
mimo zmierzchów i świtów
to samo, bez dwóch zdań
pytanie o pracę domową.

Minęło kilka urlopów,
nie warto rozbijać zmartwień
o biały spodek
z pierwszym łykiem
dla towarzystwa.
*
Spacerem
wysadzili ją potomstwem cherlawym
starzejących się dębów i brzóz w menopauzie
bezładna serpentyna z brakiem dbałości
splątała ścieżki do twego odkrycia

mieszanina wody i czarnoziemu kusi spacerem
między otulonymi samotnością mogiłami
a na skraju błota jesteś bezimienny ocalony
z jedyną linijką do odczytania " obronił "

bez płomieni rozgrzewających wspomnienie
bez krzyża ciosanego ludzką troską
bez jednej "zdrowaśki" przy święcie

piątek, 7 października 2011

Zamiast wstępu

Czas – najwierniejszy świadek ludzkich historii, obiektywny obserwator upadków, sukcesów i degradacji wartości. Czas mój odwieczny wróg i troskliwy przyjaciel w jednej osobie. Ja – sama o sobie pisząca bez cienia nadziei, ja – niegdysiejsza matka dziwaka. Dziś wracam do pierwszej książki, w której tak bardzo starałam się oddać wszystkie zabłąkane myśli, wielorakie wątpliwości i niepojętą dla wielu obawę spędzającą wraz ze mną znakomitą część dotychczasowego życia. Tak, to ten właśnie strach stał się moim najwierniejszym towarzyszem, kalkomanią sumienia, zakładając, że takowe posiadam. Zgubiłam gdzieś w tej codziennej wędrówce siebie, przestałam wsłuchiwać się w myśli błądzące między wzajemnymi oskarżeniami. Zapomniałam, co tak naprawdę jest dla mnie priorytetem. W zasadzie mogłabym rzec:"nic się nie zmieniło" wciąż odpoczywam w przerwach, nadal wbijam się niczym zmęczony kocur w stary, bujany fotel i nasłuchuję krzyku własnego dziecka. W dalszym ciągu boję się tego słowa, które jeszcze pada z ust Kamila, choć z mniejszą niż wówczas częstotliwością. Jednak jest jeszcze coś, co trudno określić jednym zdaniem. Jest wyczerpanie, znużenie, jest nadzieja i rozczarowanie, wreszcie pragnienie spokojnego odpoczynku i lęk przed nagłym odejściem. I to, co najbardziej odziera ze złudzeń, pozbawia energii i wyniszcza ze zdwojoną siłą - poczucie klęski, brak wiary w siebie, samotność i zmanipulowanie. Dążysz do doskonałości, pragniesz stworzyć swojej rodzinie bezpieczny dom, chcesz mieć świadomość, że Twoje dzieci mają swój własny, niezagrożony przez nikogo azyl, tymczasem budzisz się pewnego dnia i dociera do ciebie, że to miejsce, o które z należytą dbałością troszczysz się wraz z rozpoczęciem każdego dnia, to zwykłe pobojowisko, ruina, na którą żadne z was niczym sobie nie zasłużyło. Spada na ciebie z wielkim hukiem i bije bezlitośnie po twarzy świadomość osobistej porażki. Jesteś nikim - dźwięczy kolejny raz w uszach i na nic się zdają próby zagłuszenia. Podchodzę do okna - tamci ludzie po drugiej stronie szyby, zdaje się nie mają tego typu dylematów. - Cholera, skąd w nich tyle spokoju? - pytam siebie nie pierwszy raz. Moja porażka wzięła się pewnie ze zbyt dużego "chciejstwa", nie przyszło mi nigdy do głowy, że nie można mieć wszystkiego. Ja miałam dzieci i to one powinny stać się kwintesencją mojego życia, ja pewnego dnia doszłam do wniosku, ze to zbyt wątły stan posiadania. Ja chciałam uszczęśliwić wszystkich na siłę i zagłaskałam jednak tego kotka, nieważne, co mną kierowało, nieistotne przecież w jakim celu owego czułego głaskania się dopuściłam, liczy się efekt końcowy, a to biedne stworzonko bez ruchu leży na mich kolanach. Moje dzieci miały mieć dom, kochającą matkę i troskliwego ojca, mój autystyczny syn w dwójnasób zasługiwał na tę właśnie normalność, której nigdy nie umiałam mu zapewnić. Moje dzieci, za sprawą matczynej nieudolności i braku zdolności przewidywania, choć pewnie w tym miejscu należałoby napisać pospolitej głupoty, zyskały zamiast prawdziwego domu, arenę, na której odbywały się walki bez żadnych zasad. Tak, te właśnie dzieci, o których bezpieczeństwo walczyłam nie szczędząc sił, dostały ode mnie w pakiecie promocyjnym miejsca w pierwszych rzędach i stały się obserwatorami dzikich starć pomiędzy tak zwanymi rodzicami. Moje dzieci nie pytały, o zabawki, o wspólne spacery, czy choćby o bajki oglądane w telewizji, moje kochane dzieci pytały tylko :"mamo dlaczego na to pozwalasz? Mamo dlaczego on tak do ciebie mówi?" A ja, cóż nigdy nie udzieliłam im prostej odpowiedzi. Wracam więc dziś do tamtych zdarzeń, by odszukać siebie, może gdzieś pomiędzy kartkami własnej opowieści odnajdę i rozszyfruję zagadkę mojej nieporadności. Za sobą mam sześć lat rozmaitych doświadczeń, Kamil uczeń pierwszej klasy gimnazjum, Marta - pierwsza technikum i maluchy druga klasa szkoły podstawowej. Sukces jeśli jakiś był w naszym życiu, to udana socjalizacja Kamila. Mój autystyczny syn spotyka się z kolegami, samodzielnie robi zakupy, nauczył się rozmawiać z ludźmi bez unikania kontaktu wzrokowego. Kamil sam o sobie mówi - wyrastam z tego autyzmu. I nie ważne, że wciąż nie potrafi wiązać butów, nie nauczył się też jeździć na rowerze, i nadal zapomina, że nie wolno przerywać innym, mój "inny" syn z pewnością poradzi sobie kiedyś beze mnie. Czy wolno mi poczytywać to za niewątpliwe osiągnięcie, osobiście uważam, że mam powód do dumy. Jest jeszcze jedna rzecz, którą poczytuję za akt łaski, w pełnym tego słowa znaczeniu, wygrana walka z chorobą Marty, chorobą, której w zasadzie ja - matka nie zauważyłam. Mimo to dane nam było przejść przez nią obronną ręką. Porażka, wciąż uwiera mnie bardzo dotkliwie. Małżeństwo, z którym wiązałam tak wielkie nadzieje umarło śmiercią gwałtowną i nie do końca naturalną. Poległo na brutalnym polu bitwy, nie szczędząc nawet dzieci. Moje małżeństwo stało się źródłem cierpienia, wstydu i poczucia bezsilności, zamieniło się w klatkę, z której nie mogłam się wydostać, więzienie zniewalające z czasem nie tylko mnie ale i wszystkich domowników. W tej części mojej opowieści postaram się ukazać malutkie osiągnięcia i olbrzymie upadki. "Jestem matką dziwaka? - Nie, jestem dziwaczną matką!"

niedziela, 2 października 2011

Szpitalny hol, jak na tę porę dnia świecił pustkami, panowała cisza. Nawet w salach chorych, wyjątkowo nie było słychać rozmów. Anka wolno zmierzała w kierunku izolatki, zawsze bała się tej chwili. Przecież nikt nie chce stanąć twarzą w twarz ze śmiercią, jednocześnie świadomość uparcie powtarzała, że tak samo jak ona nie wyobraża sobie kolejnego uczestnictwa w tym bolesnym momencie, pewnie babcia broni się przed odejściem w samotności. Westchnęła ciężko i uchyliła drzwi sali. Ze strachem spojrzała na, jak jej się zdawało śpiącą staruszkę, poczuła ulgę, gdy zaciśnięte powieki otworzyły się, a uniesiona z trudem ręka pomachała jej na powitanie. - Cześć babcia - zawołała Anka z niekłamaną radością i zbliżyła się do krewnej, by jak zawsze ucałować jej czoło. - Cześć - wyszeptała seniorka, zmęczonym głosem. - Śniadanie już było? - zagadnęła Anka gładząc zmierzwione prawie zupełnie białe włosy. - No, wszystko zjadłam - odrzekła babcia i rezolutnie potwierdziła skinieniem głowy. - To dobrze - Anka sięgnęła po stojące przy ścianie krzesło i przystawiła je blisko łóżka chorej. Babcia błądziła wzrokiem po ścianach, w pewnej chwili popatrzyła na Ankę ze smutkiem, a w niemal przezroczystych już oczach pojawiły się łzy, nie powiedziała jednak ani słowa, tylko pomarszczona dłoń uchwyciła białe, metalowe szczebelki szpitalnego łóżka i z olbrzymim skupieniem ściskała jeden po drugim. - Co się stało babciu? - Anka wstała z krzesła, kucnęła przy poręczy łóżka i uwolniła trzymające kurczowo poprzeczki palce. Złapała dłoń babci w swoją, drugą ręką przejechała po pomarszczonej skórze na grzbiecie dłoni. - Boli? - Nic mnie nie boli - odpowiedziała. Hałas rozległ się po całym korytarzu, brzęk talerzy uświadomił Ance, że właśnie roznoszone zostaje śniadanie. Babcia nie mogła więc zjeść go wcześniej. Wystawiła głowę zza drzwi, w jej kierunku zmierzała pielęgniarka z miseczką wypełnioną mało apetyczną papką. - O dobrze, że pani jest, mamy dziś niezły kocioł na oddziale. Nakarmi pani swoją babcię? - zapytała podając Ance danie. - Oczywiście - odrzekła. Postawiła miseczkę na szafce i łapiąc babcię pod ręce uniosła ją do pozycji półsiedzącej. - No babcia jemy śniadanko - uśmiechając się, dobrze wiedziała, że staruszka odbiera jej uśmiech jako wymuszoną przez okoliczności pozę. Musiała przecież jakoś się zachować, czy okazywanie smutku byłoby lepsze w tej chwili? - Nie chce mi się jeść, już jadłam - babcia zasłoniła ręką usta. - Musisz jeść - Anka spokojnie przekonywała krewną. - Babcia przecież chcesz iść do domu prawda? - zapytała bez przekonania. poczuła się w tym momencie jak pospolity oszust, jakim prawem wzbudza w staruszce nadzieję. Do jakiego domu? - pomyślała, przecież babcia dobrze wie, że nigdzie stąd nie wyjdzie. - Troszeczkę - seniorka przerwała rozmyślania swojego gościa. Kilka łyżek kleistej papki wywołało u chorej uczucie sytości, zdecydowanie odmówiła przyjęcia większej ilości pokarmu. Anka odniosła naczynie do szpitalnej kuchenki, a gdy ponownie znalazła się w sali babci, zaniemówiła na widok krewnej rozmawiającej ze ścianą. Kobieta wskazywała dłonią punkt tuż nad drzwiami i ledwie słyszalnym głosem tłumaczyła coś, chwilę później spojrzała przytomnie na żonę wnuka jakby chciała powiedzieć jej, że za chwilę wróci do rozmowy z nią jak tylko skończy rozpoczętą konwersację z kimś koga Anka dostrzec nie mogła. Spojrzenie chorej było bardzo świadome i oczekiwała aprobaty. - Kiedy po mnie przyjdziesz? - babcia najwidoczniej nie usłyszała odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie, bowiem nerwowo machnęła ręką i zwróciła się do Anki. - Krzysiek przyjdzie? - Tak babciu, przyjdzie jak ja wrócę do domu.

piątek, 30 września 2011

I zachowaj nas

Popatrzyła pod nogi, u stóp rozlewała się olbrzymia kałuża. Nie siliła się na ominiecie przeszkody, plusk, poczuła wilgoć w nowiutkich adidasach. Mokre strugi obłapiały ją całą, włosy przyklejały się do drobnej twarzy, a granatowy t-schirt przylgnął do ciała niczym druga skóra. – To niemożliwe – pomyślała i nerwowo potrząsnęła ciężką głową. – Takie sytuacje się nie zdarzają. – Przeniosła wzrok w górę i zachwyciła się na chwilę widokiem chmur sprawiających wrażenie jakby lada moment miały rozerwać się na milion kawałków i zbombardować każdego przechodnia.
Krople ciepłego deszczu spływały po twarzy rozmazując delikatny makijaż. Przetarła grzbietem dłoni policzki i nie zastanawiając się nad własnym wyglądem przyspieszyła kroku. –Pewnego dnia pokażę im, na co mnie stać – mamrotała brnąc przed siebie. Deszcz zacinał prosto w twarz.

Szybkim ruchem zerwała z siebie mokry podkoszulek i niedbale rzuciła nim w stronę pralki. Odbił się od klapy automatu i opadł na brązowe panele tworząc mokrą plamę. Mimo czterdziestu lat wciąż miała dość smukłą sylwetkę.
- Cholera, - powiedziała dość głośno i spojrzała w lustro – czemu zawracasz sobie głowę takimi pierdołami? – Przysunęła twarz, opierając ją niemal o własne odbicie po drugiej stronie.
- Co tam gadasz mamo? – Usłyszała głos córki zza drzwi łazienki.
- Nic, nic córeczko – odrzekła i zaśmiała się.
Wkroczyła wolno do pokoju i pochylając się nad drewnianą ławą chwyciła pilota. W jednej sekundzie z telewizora dobiegł ją głos spikera oznajmiający o kolejnej tragedii w rodzinie.
- Okoliczni mieszkańcy są w szoku, trudno im uwierzyć, że ten dramat rozegrał się tuż za ich ścianami – prezenter chłodno relacjonował zajście. Chwilę później na ekranie pojawił się materiał nagrany na miejscu zdarzenia. Sąsiedzi nieszczęsnej rodziny prześcigali się w domysłach i spekulacjach na temat motywu sprawcy zabójstwa żony i czteroletniej córki.
- Jak zawsze, nikt nic nie widział i nie słyszał – skwitowała wyciągając się w fotelu.
- Straszne, prawda mamo? – odezwała się osiemnastoletnia Kamila i wskazała palcem telewizor.
- Ano, straszne – odrzekła zrezygnowana. – Straszne dziecko to jest to, że ci wszyscy wspaniali mieszkańcy niczego nie zauważyli. Standard przykładne małżeństwo, idealna rodzina i nagle taka tragedia – ciągnęła ironicznie. – Żenada, tyle!
Kamila pokiwała głową, podeszła do matki i usiadła na poręczy fotela. Dłonią przejechała po świeżo farbowanych włosach mamy i przytuliła się lekko.
- Kocham cię mamo. Bardzo cię kocham.
Nawet nie objęła córki, oparła tylko głowę na ramieniu Kamili i przymknęła oczy. Ona miała szczęście, a w zasadzie to przypadek spowodował, iż uniknęła być może podobnego losu.

Ranek uświadomił jej, że ostatnie wydarzenia wcale nie były nocnym koszmarem, ich wspólne łóżko nie nosiło śladów bytności kogokolwiek poza nią. Nie potrafiła sobie jednak odpowiedzieć na pytanie, czy ten fakt ją zasmuca, czy raczej cieszy. W zasadzie nie odczuwała jeszcze nic, tylko te słowa teściowej uderzały wciąż w skroniach. Skąd w ludziach tyle nienawiści, tyle zwykłego chamstwa. Naraz stuknęła się otwartą dłonią w głowę: - ty idiotko – powiedziała do siebie. – A skąd w tobie tyle naiwności, by dać się wplątać w tego typu rodzinkę? Niby taka jesteś mądra, a taka beznadziejnie głupia jednocześnie.
A jednak pomimo refleksji rozmaitych na temat własnej bezmyślności, coś bolało ją gdzieś w samym środku, niemłodego już ciała. Tęskniła, mając świadomość jednocześnie, że tego typu uczucia nie powinny nią zawładnąć. Wielokrotnie powtarzała sobie, że padła ofiarą całego stada psychopatów, a jedynym ratunkiem jest uwolnienie siebie spod ich wpływu. Na tę chwilę była uzależniona i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Nerwowo zacierała dłonie, szukając jakby dla nich zajęcia i broniąc się tym samym przed sięgnięciem po papierosa. To nie był dobry moment na rzucenie palenia. Wyginała palce i co chwila spoglądała na leżący na łóżku telefon. Milczał jak zaklęty, a jej wzrok wrócił do splecionych dłoni. Były dziwne, poprzetykane pajęczyną subtelnych niteczek łączących się w kilku miejscach na grzbiecie. Pomarszczona skóra napinała się pod wpływem ruchów wykonywanych machinalnie przez obserwującą. Zaciskała i rozprostowywała pięści sprawiając wrażenie osoby, która z zaskakującą determinacją usiłowała naciągnąć skórę, pozbawiając siebie tym samym zmarszczek. Nagle wstała przestraszona najwyraźniej własną kondycją i otworzywszy szufladę w czarnej meblościance sięgnęła po czerwoną kosmetyczkę. Wróciła do łóżka i przystawiła do twarzy lusterko wydobyte z niewielkiej kosmetyczki. Opuszkami przejechała po powiekach, następnie przeniosła dłonie tuż pod oczy i machnęła lusterkiem w kąt rozścielonego wciąż łóżka. Kolejny raz wróciła wzrokiem do telefonu.
- Rany boskie ósma – podniesionym głosem zawołała do siebie i czym prędzej zaczęła wkładać na siebie zawieszone na oparciu fotela ubranie.
- Mamo, nie idziesz do pracy? – zapytała Kamila wchodząc do pokoju.
- Idę, przecież widzisz, że się spieszę. Cholera zaspałam, szlag by trafił, zaspałam.




ROZDZIAŁ I


Agata wbiegła na schody, popatrzyła po sobie. Sprawnym ruchem przygładziła włosy i już przed drzwiami gabinetu spięła sięgające do ramion, w koński ogon.
- Bardzo przepraszam pani doktor – zwróciła się do szefowej. – Budzik nie zadzwonił.
- Pani Agato, znowu pani zaspała – skarciła podwładną nadzwyczaj wysoka stojąca przy oknie trzydziestolatka. Odwróciła się w stronę rozmówczyni i rozprostowała zagniecenie powstałe na beżowym żakiecie. Czarne oprawki okularów zsunęła na czubek spiczastego nosa i łypnęła badawczo na Agatę.
- Czy coś się dzieje? Potrzebuje pani pomocy? – zagadnęła sucho.
- Nic pani doktor. Zupełnie nic.
- Zdaje pani sobie sprawę, że miała pani dziś o ósmej sesję z Maćkiem? Musiałam go odprawić.
- Przepraszam pani doktor – Agata spuściła wzrok.
- Proszę, aby taka sytuacja więcej się nie powtórzyła. Maciek będzie o dwunastej. Za jakieś dwadzieścia minut rozpoczynam przyjęcia, mam więc taką sugestię. Proszę udać się do swojego gabinetu i nim rozpocznie pani terapię z pierwszym pacjentem, potrzebowałabym teczkę pacjentki Chmielnickiej.
- Oczywiście – odpowiedziała i zniknęła za drzwiami.
- Suka – syknęła przemierzając pusty korytarz.
Podeszła do starej szafy i spomiędzy stosu papierowych teczek wydostała jedną opatrzoną nazwiskiem Chmielnicka Iza. Wróciła do szefowej i bez słowa położyła dokumentacje na biurku.
- Nienawidzę tej baby – pomyślała otwierając drzwi małej kanciapy, która służyła jej za gabinet. Usiadła wygodnie na wysokim fotelu i wyciągając w górę ręce westchnęła ciężko. W tym samym czasie usłyszała pukanie, natychmiast przyjęła odpowiednią postawę i zaprosiła pierwszego z pacjentów do środka.
- Dzień dobry – powiedział nieśmiało młody chłopak. Za nim szła kobieta, która z wyglądu mogła być jego babcią. – Dzień dobry – odezwała się uprzejmie. – Pani doktor przysłała nas do pani.
Agata wskazała ręką krzesło stojące w rogu pomieszczenia. – Podaj babci drugie krzesło – poprosiła chłopaka.
- To moja matka – odrzekł rozbawiony. – Widzisz, – zwrócił się do towarzyszącej mu kobiety – a później się dziwisz.
- Przepraszam – Agata wstała od biurka i podeszła do matki chłopaka. – Najmocniej przepraszam, proszę mi wybaczyć – nie kryła zawstydzenia.
- Aj to nic takiego, proszę się nie przejmować – odrzekła kobieta.
- Z czym państwo do mnie przychodzą? Rozumiem, że jest to pierwsza wizyta?
- Tak. Jesteśmy tu pierwszy raz – odezwała się matka chłopaka. – Byliśmy w tamtym tygodniu u pani doktor i zapisano nas na dziś do pani.
- Nazwisko? – zapytała Agata i otworzyła czarny brulion.
- Panek.
Palcem wskazującym przejechała po rubrykach, w których znajdowały się nazwiska pacjentów i krótka informacja o przyczynie wizyty.
- Rafał Panek…- Agata zatrzymała wzrok na chłopaku siedzącym po drugiej stronie biurka. Skinął głową i jeszcze niżej zsunął się z krzesła, sprawiając wrażenie, że za chwilę znajdzie się na podłodze. – Hmm – chrząknęła. – Możesz usiąść jak cywilizowany człowiek – pouczyła nastolatka.
- Może i mogę, tylko mi się nie chce – odpowiedział bezczelnie.
- Rafciu – wtrąciła matka szarpiąc syna za rękaw. – Synku, obiecałeś mi.
- W porządku, poradzimy sobie. Proszę się nie martwić – Agata uśmiechnęła się delikatnie.
- Więc, co cię do mnie sprowadza?
- Nie co, a kto – rzekł ironicznie i zarzucił nogę na nogę. – Ona. – Wyrzucił rękę w stronę siedzącej przy nim kobiety na tyle silnie, że ta wykonała unik jakby broniła się przed niespodziewanym ciosem.
- Dobrze. – Agata pokręciła głową i popatrzyła na matkę chłopaka. Dzieciak miał około trzynastu lat, jego mama wyglądała na kobietę po sześćdziesiątce. Roztargane włosy, poprzetykane białymi kosmykami, podkrążone oczy i sine worki tuż pod nimi. Kąciki oczu i ust poorane licznymi zmarszczkami. Wąskie wargi wykrzywione w grymasie. Rozwleczony, brązowy sweter w dawno zapomniane tureckie wzory i spodnie z bliżej nieokreślonego materiału. – Pozwól, że zapytam twoją mamę – spojrzała na chłopaka, oczekując akceptacji.
Nastolatek wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że niewiele go obchodzi cała ta sytuacja.
- Proszę mi powiedzieć, co się dzieje, że postanowiła pani poszukać pomocy psychiatry?
- Rafałek zadał się ze złym towarzystwem – powiedziała cicho kobieta.
- Ychy – potakiwała Agata. – W czym to się objawia?
- Włóczy się całymi dniami poza domem. Już drugi rok będzie powtarzał szóstą klasę.
- Ile Rafał ma lat?
- Trzynaście, w tym roku powinien skończyć pierwszą gimnazjum.
- No tak, a proszę mi powiedzieć czy pani zna jego kolegów?
- Widziałam ich kilka razy, ale żebym ich miała znać to nie. To takie miejskie łobuzy, latają po osiedlu i zaczepiają kogo się da.
- Nikogo nie zaczepiamy! To nas zaczepiają – wtrącił chłopak.
- Daj się wypowiedzieć mamie, zaraz ty będziesz mówił – Agata zwróciła się do chłopaka.
- Aha, kto pani powiedział, że ja mam ochotę na głupie gadanie? – zapytał złośliwie.
- Najpierw spróbuj, a potem stwierdzisz, czy jest głupie. Okej?
- Spoko – odrzekł i skrzyżował ręce. Agata obserwowała go uważnie.
- No i widzi pani jak się denerwuje bez powodu? Taki się zrobił jakiś dziwny. Krzyczy, wrzeszczy. Kiedyś to chociaż nie wyrażał się przy matce, a teraz uszy puchną jak go posłuchać. To wszystko wina tych kumpli. Doszło do tego, że pobili chłopaka w bramie naszego domu, teraz Rafał ma kuratora i to on go zmusił do uczestnictwa w terapii.
- Dobrze, – Agata zapisała coś w notatniku i zwróciła się do kobiety: - czy może pani zostawić nas samych?
Matka chłopca bez słowa opuściła gabinet, on sam wyglądał na rozbawionego całą tą sytuacją.
- I co teraz się zacznie? – zapytał nie kryjąc pogardy dla Agaty.
- Co masz na myśli?
- Cały ten psychologiczny podjazd…że niby przechodzę okres buntu i takie tam dyrdymały. – Pstryknął palcami i przekrzywił głowę. Dość długa blond grzywka zakryła mu całkowicie oczy.
- Czy ty coś widzisz przez te włosy? – Agata jak zwykle łagodnie przemówiła.
Od kilku lat pracowała jako terapeuta rodzinny w miejskiej Poradni Zdrowia Psychicznego. W głównej mierze zajmowała się właśnie nastoletnimi autsajderami i ich rozżalonymi matkami. Zwykle były to dzieci z tak zwanych dobrych domów, których rodzice, gdzieś tam po drodze do lepszego, wygodniejszego życia pogubili własne dzieci.
Rafał różnił się zdecydowanie od większości pacjentów Agaty. Bezsprzecznie nie był otoczony luksusem, ale też nie wszyscy jego poprzednicy opływali w dostatek. Było w nim coś intrygującego i niebezpiecznego jednocześnie.
- Powiedz mi, jaki jest twój dom – zaproponowała.
- Normalny – burknął na odczepnego.
- Czyli? – ciągnęła.
- Czyli, co? – Skrzywił się i podciągnął się wyżej na krześle. Kiedy usiadł wyprostowany sprawiał wrażenie dużo wyższego.
- Czym dla ciebie jest stwierdzenie normalny?
- Normalny to normalny. Co za różnica?
- Masz rodzeństwo?
- Siorę jedną – rzucił i zaczął strzelać kośćmi palców.
- Starsza? Młodsza? – Agata dostrzegła zdenerwowanie na twarzy chłopca. Nie mógł usiedzieć w miejscu. Wiercił się, potupywał nogami, kręcił głową.
- Siedem lat, do szkoły idzie po wakacjach. A pani? – zapytał nieoczekiwanie.
- Ja? – nie zrozumiała pytania.
- Czy ma pani dzieci? – wyjaśnił.
- Owszem, dwoje. Dorosłą już córkę i syna w twoim wieku.
- O to ładnie. – Przytaknął.
- Wróćmy do ciebie. Co powiesz o twoich relacjach z siostrą?
Rafał wzruszył ramionami. – A co ja mam robić z gówniarą? Lalkami się bawić, czy co?
- A ojciec?
- Nie mam ojca! – uniósł się wyraźnie.
- Mama wychowuje was sama.
- Nie, nie sama. Matka siedzi z takim dupkiem.
- No tak – przytaknęła Agata. – Ojczym jak rozumiem.
- Ojciec – Rafał spojrzał spod oka. – Powiem tak, facet nas zrobił, ale żeby od razu miał być ojcem to nie przesadzajmy.
- Czyli mieszkacie razem z ojcem, tylko ty nie uważasz go za rodzica. – Agata wciąż notowała w czarnym brulionie.
- Niech pani przestanie pisać, co to kurwa przesłuchanie. – Chłopak wstał od biurka i z całej siły pchnął krzesło. Odbiło się o kant mebla, po czym zakołysało się i wróciło do pierwotnego położenia.
- Dlaczego wstałeś? – Agata nie traciła zimnej krwi.- Musisz wiedzieć jedną rzecz, chcę ci pomóc, a nie będę mogła tego zrobić dopóty, dopóki nie poznam bliżej ciebie i całej twojej rodziny. Rozumiesz? Spokojnie.
- A czy ja powiedziałem, że potrzebuję pomocy? Jestem jaki jestem. Mam szajby i co?
- Zakładam, więc, że nie jesteś tu z własnej woli? Ach, zapomniałam kurator zmusił cię do tej wizyty. Dobrze, jak to było z tym chłopakiem, którego pobiliście?
- A tam, zaraz pobiliście…dostał kilka liści, koleś go skopał trochę i tyle. Mógł się nie sadzić…
- Uważasz, że nie ma nic złego w używaniu siły?
- Tak jest urządzony ten świat, silny wygrywa, nie ja to wymyśliłem.
- Nie koniecznie masz rację, ale powiedz mi w takim razie czego oczekujesz ode mnie? Nie wydaje mi się, żebyś chciał coś zmienić w swojej postawie.
- Niczego nie chcę, kazali mi tu przyjść więc jestem.
- Posłuchaj mnie Rafał – Agata zniżyła głos, to dziecko było wyjątkowo butne. – Chcę ci uświadomić jedną rzecz, nie musisz tu przychodzić. Możesz spokojnie wrócić do domu, ja wystawię ci opinię do pani doktor. Jesteś świadomy swojego zachowania, nie chcesz współpracować. W najlepszym razie wylądujesz tymczasem w poprawczaku.
- Wali mnie to! – wrzasnął i podszedł do drzwi. – Mam wyjebane na was wszystkich! – Wyszedł na korytarz a ujrzawszy matkę krzyknął: - z drogi!
- Niech go pani zostawi – Agata zwróciła się do matki chłopaka. – Zapraszam do środka – powiedziała otwierając drzwi na całą szerokość.
- Proszę mi powiedzieć jak wyglądają relacje ojca z Rafałem – zwróciła się do siedzącej na miejscu syna kobiety.
- Ojciec rzadko bywa w domu, pracuje na Śląsku i przyjeżdża tylko w weekendy.
- Czy Rafał doświadczył przemocy ze strony ojca?
- Ależ skąd. Oberwał raz czy dwa ale to był raczej szturchaniec niż lanie.
- Dlaczego więc syn nie chce o ojcu słyszeć? – Agata zaczynała gubić się w całej tej historii. Zawsze u podstaw konfliktu rodzinnego leżała jakaś forma bądź to przemocy, bądź zwykłego odrzucenia. W tym przypadku, coś się nie zgadzało.
- Sama nie wiem, ojciec nie jest zły. Utrzymuje dzieci. Może nie dajemy im tego, czego by pragnęli ale mają wszystko, co potrzebne. Oboje z mężem staramy się robić wszystko, by dzieci nie były głodne i brudne.
- Proszę mi powiedzieć od jak dawna Rafał sprawia problemy?
- Od dwóch lat. Nie uczy się, choć wcześniej, w czwartej klasie miał bardzo dobre oceny. Wagaruje i dlatego nie radzi sobie ze szkołą. Mówię pani to wszystko przez tych gówniarzy.


Agata wróciła do domu zmęczona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. W mieście była jedynym psychologiem specjalizującym się w terapii rodzin. Mieszkała w trzypokojowym mieszkaniu wraz z dwójką dzieci i do niedawna drugim mężem. W środowisku pedagogów, terapeutów cieszyła się bardzo dużym poważaniem. Jej wyniki pracy były imponujące. W większości przypadków udawało jej się wyprostować relacje między zbuntowanymi nastolatkami, a ich rodzicami.
Gdy tylko przekroczyła próg pokoju usłyszała pukanie do drzwi. Zdziwiła się nieznacznie, było dość późne popołudnie i nikogo nie spodziewała się gościć.
- Proszę! – krzyknęła z pokoju i leniwie ruszyła wąskim, długim korytarzem w stronę wejścia.
Drzwi otworzyły się, a w progu ujrzała teściową. Kobieta obdarzyła Agatę wymuszonym uśmiechem:
- Dzień dobry – kiwnęła głową i nie czekając na reakcję synowej ruszyła w jej kierunku. Była nieznacznie niższa od Agaty, krótkie włosy zafarbowane na miedziany kolor dość dobrze współgrały z brązową szminką pokrywającą usta. Sześćdziesięciokilkulatka dbała o swój wygląd, delikatny makijaż i dobrze dobrany kostium odejmowały jej kilku lat. – Możesz zrobić mi kawy? – zapytała zaskoczoną synową.
- Oczywiście, przejdźmy do kuchni. – Zaproponowała Agata i ruszyła pierwsza.
- Przyszłam, bo…- zaczęła kobieta zwracając się do synowej nalewającej wody do czajnika. – Prosił mnie Bartek, bym mu przyniosła pozew rozwodowy, który podobno napisałaś.
- Słucham? – Agata odsunęła się od stołu, na którym przed chwilą ustawiła filiżankę ze świeżo zaparzoną kawą. Oniemiała, a pod wpływem tego właśnie uczucia otworzyła bezwiednie usta i przyglądała się siedzącej przy jej stole, w jej domu kobiecie. Nie była w stanie przez dłuższy czas wypowiedzieć nawet jednego słowa. Stała bez ruchu i patrzyła na teściową.
- Czemu tak patrzysz? – zapytała wreszcie kobieta.- Bartek mówił, że miałaś napisać pozew rozwodowy?
- Wczoraj odszedł, a wy dziś chcecie ode mnie pozew? – Agata zmarszczyła czoło i opadła na puste krzesło stojące tuż przy niej. – Chwila, jeszcze nie napisałam. Może dacie mi trochę czasu? – Podwinęła nogę pod siebie, w tej pozycji zyskała przewagę. Chciała, by pijąca kawę kobieta odczuła swoisty rodzaj zlekceważenia. – Dopiero wróciłam z pracy, jestem zmęczona – ciągnęła dalej, zmieniając temat. – Muszę zrobić dzieciom coś do jedzenia…
- Dawno mówiłam, że wasze małżeństwo nie ma sensu – stwierdziła teściowa biorąc duży łyk z kolorowej filiżanki. – Rozwiedziecie się i zaczniecie nowe życie. Okłamywałaś tyle lat mojego syna i nadal kłamiesz, przecież on sam nie odszedł, nie wpuściłaś go do domu. – Dokończyła i opuszkami palców przetarła kąciki ust.
- Owszem nie wpuściłam go, a dlaczego miałam go wpuścić? Całą noc się szlajał, a rano do domu przyszedł? Niby w jakim celu?
- Nigdzie się nie szlajał tylko u mnie był – kobieta podniosła głos. – Dość tego. Oszukujesz go na każdym kroku, ile chłopak może znieść. Powiedziałaś mu, że pobrałaś z banku tylko premię, akurat tak się składa, że ktoś cię widział w tym banku i powiedział nam ile dokładnie kasy wzięłaś. – Twarz teściowej zaczęła nabierać purpurowego koloru, a kości policzkowe uwydatniały się pod wpływem zacisku mięśni. Kobietę opanowała wściekłość.
- No nie wytrzymam – Agata zaśmiała się nerwowo. – Ja go oszukuję? Ja!? Ciekawe kto wyciąga mi pieniądze z portfela i przepija je? A odnośnie pieniędzy, które pobrałam powiem tylko tyle, to moje pieniądze, czy Bartka? No czyje do cholery? Nawet nie muszę nikomu mówić czy wypłacam, kiedy wypłacam i ile. To moja wypłata, pracuję ciężko na nie, tak?! – krzyczała w kierunku gościa. – Tak czy nie? Bartek chce pieniądze? Nie widzę problemu, niech idzie do pracy.
- Dobrze wiedziałaś wychodząc za niego, że on nie pracuje.
- O nic z tych rzeczy, to on dobrze wiedział żeniąc się, że nie ma takiej opcji w ogóle, by był na moim utrzymaniu.
- No to zrób jak ci zawsze mówiłam – odezwała się tym razem już łagodniej teściowa. – Agata, usiądź wieczorem i spokojnie napisz ten pozew. Jutro przyślę którąś z dziewczyn po niego i wyślę poleconym. Wy się nie nadawaliście nigdy do siebie.
- A owszem dobrze nam było czasem, ale tylko wtedy, gdy Bartek trzymał się z dala od was.
- Jak śmiesz! – oburzyła się kobieta. – To jest mój syn, dokąd miał pójść, kiedy ty wyganiałaś go z domu.
- A przyczyna? Widzi mama tylko to, co chce zobaczyć. Z jakiegoś powodu kazałam mu się wynieść prawda? Sześć długich lat waszych wspólnych krętactw, manipulacji i innych podłości. Niech mama go zapyta ile przez ten czas dał pieniędzy na życie, a ile przehulał. Proszę mi odpowiedzieć na pytanie czemu mamy zięć musi pracować i utrzymywać mamy córkę, a syn ma do końca życia pasożytować na mnie i moich dzieciach?
- Mylisz pojęcia – burknęła nadąsana teściowa. – Bartek obiecał mi, że nigdy już nie odezwie się do ciebie, nie zadzwoni i nie napisze, i zapamiętaj jeśli ty pierwsza się z nim skontaktujesz zrobię ci taką awanturę, że zobaczysz…- Kobieta wstała i skierowała się do wyjścia. Agata wciąż tkwiła na krześle, nie powiedziała już ani jednego słowa.
Kroki na klatce schodowej dawno już ucichły, a ona nadal w tej samej podkulonej pozie siedziała na krześle. Starała się nie myśleć o tym, co przed momentem usłyszała. Oglądała podłogę, po chwili przenosiła wzrok na ściany, aż wreszcie zatrzymała się na własnych dłoniach. Długie palce zakończone średniej długości paznokciami przyciągnęły na dłużej uwagę. Płytki, zauważyła to dopiero w tej chwili, płytki dotąd tak zadbane zaczęły ujawniać podłużne pręgi. Przypomniała sobie, że dokładnie takie same widziała jako dorastająca dziewczyna u swojej mamy. To był znak czasu. Jej ciało poddawało się działaniu upływających lat.
- Co robisz mamo? – zapytała Kamila, stając w drzwiach.
- Nic.
- Powiedz mi, czy przypadkiem nie było u ciebie matki Bartka? Spotkałam ją w pobliżu domu. – Kamila spojrzała podejrzliwie.
- A no była.
- Mamo daj sobie spokój z tą powaloną rodziną, proszę cię.
- Kamila, nie wyrażaj się w ten sposób – Agata usiłowała wpłynąć na córkę, by powstrzymała się od komentarzy. – Lepiej będzie jak uprzątniesz swój pokój, zabić się można. Jutro przyjeżdżają dziadkowie, przywiozą Pawła i nie chciałabym znów się wstydzić przed nimi za swoją leniwą córkę.- Agata puściła oko i uśmiechnęła porozumiewawczo.
- No dzięki mamo, serdeczne dzięki. – Nastolatka oburzyła się na matkę.
- Aj młoda, młoda – westchnęła Agata i natychmiast wstała z krzesła. – Dziś robisz porządek u siebie, a jutro jak wrócę z pracy skupiamy się na szafach i zbytecznych ciuchach. Okej? – Oparła rękę o ramię córki i delikatnie pchnęła ją przed siebie.
- W sumie można – odrzekła Kamila i obie ruszyły w stronę pokoju. – Mamo… - zawołała Kamila i demonstracyjnie wstrząsnęła rękami – proszę obiecaj mi, że nie wrócisz do niego. – Podbiegła do stojącej w progu pokoju Agaty i rzuciła się jej w objęcia. – Nie możesz – szeptała matce do ucha. – On cię niszczy. Mamo.
Agata przycisnęła córkę mocno do siebie.