środa, 2 listopada 2011

2 listopada





Przemykałam pomiędzy tłumami ludzi i wciąż nie mogłam pozbyć się tej myśli: "Po jakie licho to wszystko?". Przychodzą, pochylą się na krótki moment, zapalą możliwie najdroższe znicze kupione z tej jednaj okazji. Rozglądam się, pomniki lśniące od porannej mglistej wilgoci, płomienie rzucające światło na zastawione chryzantemami tablice. Gdzieś w górze szybują wspomnienia o tych, dla których tu się znaleźli. Czy im to jest faktycznie potrzebne? Zastanawiam się, czy nie byłoby właściwsze, gdyby to oni raz do roku zbierali się w jednym miejscu i odprawiali rytualne modły za nas, żyjących.
Zostałam sama nad grobem, dzieciaki rozpoczęły wędrówkę po nekropolii, a ja stałam zapatrzona w grób i mimo wielokrotnych rozmów jakie toczyłam w tym miejscu wcześniej, tak rozmów, choć pewnie powinnam napisać monologów, nie umiałam nawet w myślach sklecić jednego zdania. Za moimi plecami nad pięknym, czarnym pomnikiem zebrała się wielopokoleniowa rodzina zmarłego. Dyskutowali, śmiali się, opowiadali jakieś anegdoty, a ja patrzyłam z podziwem, jak wiele radości może być w ludziach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz